Przeczytane: Stanisław Lem - „Powrót z gwiazd" (1961, 2019) - Wydawnictwo Cyfrant



W czerwcu 2025 roku powróciłem do czytania książek i jedną z pierwszych książek jakie przeczytałem, była powieść „Powrót z gwiazd" autorstwa Stanisława Lema. A dokładniej był to e-book kupiony w serwisie Woblink za około 19 złotych, wydany przez Wydawnictwo Cyfrant. Ale też zastanawiam się nad kupnem paru książek Stanisława Lema w formie fizycznej, w tym „Powrót z gwiazd", tylko problemem jest to, że znów brakuje mi miejsca. Nie wiem kto mi potajemnie dokupuje te książki przed rodziną, ale jak go złapię to... Chyba pochowam te wszystkie retro komputery do pudełek, bo nie gram na nich codziennie, a leżą w szufladach komody obłożone folią żeby się nie kurzyły.

 Ostatnio z książek fizycznych autorstwa Stanisława Lema kupiłem sobie książkę „Wśród umarłych" od Wydawnictwa Literackie, która nie była wydawana bodajże od 1975 roku, ponieważ Stanisław Lem nie chciał jej wydawać. Książka ta wraz ze „Szpitalem przemienienia" i „Powrotem" stanowiła trylogię „Czas nieutracony". Jest to bodajże pierwsze od pół wieku pełne wydanie tej książki. Drugą książką Stanisława Lema w formie fizycznej jaką sobie kupiłem, było to zbiorcze i bardziej kolekcjonerskie wydanie „Bajek Robotów" i „Cyberiady" wydane w tym roku przez Wydawnictwo Karakter, które jest obłożone taką twardą jakby płócienną okładką, stylizowaną na stare okładki książek, które były wydawane w Polsce w okolicach lat 50 XX wieku. Takich starych książek po dziadkach i rodzicach mam pełno w domu.

Wracając do „Powrotu z gwiazd". Wydanie książki na Woblinku nie jest długie, bo zajmuje około 228 stron i zostało podzielone na 8 rozdziałów. Z tego co zdążyłem zobaczyć, wydanie fizyczne od Wydawnictwa Literackiego liczy sobie równe 400 stron. Na Woblinku jest to wydanie drugie poprawione, które ukazało się w roku 2019. Pierwotnie książka ta została wydana w 1961 roku dzięki Wydawnictwu Czytelnik, choć autor ją pisał w roku 1960 podczas pobytu w Krakowie i Zakopanem.
Projektem okładki zajęła się pani Anna Maria Suchodolska, autorem zdjęcia Stanisława Lema z okładki był pan Czesław Czapliński.



Cała powieść jest przedstawiona jako narracja pierwszoosobowa w czasie przeszłym, więc możemy się domyślać, że główny bohater opowiada to po jakimś czasie.

Głównym bohaterem powieści jest amerykański astronauta Hal Bregg, który po dziesięcioletniej misji międzygwiezdnej, wraca na Ziemię po prawie... 130 latach (dokładnie to 127 latach) dzięki zjawisku dylatacji czasu. Ich misja polegała na podróży statkiem „Prometeusz", którym mieli polecieć do gwiazdy Fomalhaut znajdującej się o około 25 lat świetlnych od Słońca (w książce jest podane jako 23 lata świetlne) i zbadać jej otoczenie. Niestety misja ta, jak później się okaże, nie okazała się zbyt szczęśliwa dla kilku astronautów, którzy z niej nie wrócili, przez co część załogi statku, która przeżyła, będzie mieć traumy i zespół wstrząsu pourazowego. Ale największym szokiem dla głównego bohatera jest wizja przyszłości Ziemi, a raczej wizja przyszłości ludzkości, oraz szok kulturowy na zmiany, jakie zaszły na Ziemi przez te 127 lat. Główny bohater na początku jest w szoku i nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zupełnie jak weterani wojen, którzy wracają do domu (na przykład weterani wojny wietnamskiej czy radzieckiej interwencji w Afganistanie) i nie mogą powrócić do normalnego życia. Po prostu bohater jest wyalienowany i musi uczyć się na nowo życia w nowych warunkach. To co jest normalne dla mieszkańców Ziemi, dla niego jest niezrozumiałe. Nawet tygodniowy okres przejściowy po podróży międzygwiezdnej, a może bardziej aklimatyzacyjny, który odbywał na bazie na Księżycu, okazał się niezbyt dostateczny. Pierwszym przykładem jest zagubienie się na płycie „lotniska", a raczej ogromnego terminalu, po przylocie z Księżyca na Ziemię. Bohater nie wie dokąd pójść, by dostać się do miasta i do instytutu naukowego, z którego miał przyjechać po niego pewien człowiek. Pyta przypadkowo spotykanych ludzi po drodze, czy też w informacji, ale ci mu odpowiadają jakimś nieznanym mu dialektem. Zanim wydostał się z tego terminala lotniska, które było ogromne, minęło trochę czasu. Główny bohater stara się zaaklimatyzować w nowej rzeczywistości i ułożyć sobie życie na nowo. Nawet stara się spotkać z jednym byłym kolegą z podróży, który jak się później okazuje, nie mógł się zaaklimatyzować na nowej Ziemi i postanawia lecieć w kolejną podróż miedzygwiezdną i namawia do niej głównego bohatera, który nie chce lecieć. Główny bohater próbuje się skontaktować z żyjącymi krewnymi, ale co im powie? „Cześć to ja, twój pra pradziadek, właśnie wróciłem z podróży kosmicznej do innej gwiazdy. Może wyjdziemy na drinka?". W tym momencie nasz protagonista zdaje sobie sprawę, że wszyscy ci, których znał, już nie żyją i rezygnuje z kroku odszukania swoich pra prawnuków. W międzyczasie główny bohater poznaje pewną kobietę, w której się zakochuje, ale ze względu na różnice kulturowe związek ten jest skazany na porażkę. To może tyle, jeśli chodzi o fabułę, bo też nie chcę więcej zdradzać.



Powieść „Powrót z gwiazd" to jest taka utopijna wizja przyszłości ludzkości, która na początku wydaje się taka sielankowa, idealna, ale taka nie jest. Jak czytałem tę powieść, to miałem takie skojarzenia z filmem „Człowiek demolka" z Sylvestrem Stallone, gdzie główny bohater filmu policjant John Spartan grany przez Sylvesta Stallone, za nieudaną akcję odbicia zakładników, zostaje skazany na ileś tam lat hibernacji w lodzie. Ale zostaje zmuszony do warunkowego opuszczenia więzienia po prawie 40 latach, gdyż ze stanu hibernacji jakimś cudem uwolnił się jego największy wróg, psychopatyczny morderca Simon Phoenix grany przez Wesley'a Snipesa. Tamtejsza społeczność nie jest zdolna do wykonywania przemocy, o czym też za chwilę, więc proszą Johna Spartana o pomoc w ujęciu Simona Phoenixa. Jestem ciekaw czy twórcy filmu „Człowiek demolka" trochę się inspirowali tą powieścią. 


Innym utworem popkultury, który mi przyszedł na myśl kiedy czytałem tę książkę i który mógł się inspirować „Powrotem z gwiazd", mógł być serial animowany od Hanna-Barbera czyli „Jetsonowie" mniej więcej z lat 60 XX wieku. Nie pamiętam dokładnie w którym roku debiutowali „Jetsonowie" (wybaczcie, piszę bez przygotowania), ale wydaje mi się, że to były okolice 1962 roku, jak dobrze pamiętam, czyli rok po napisaniu „Powrotu z gwiazd". Ponieważ w „Jetsonach" mamy tunele aerodynamiczne, w których latają ludzie, czy też ruchome chodniki, latające samochody, czy też autonomiczne roboty jak gosposia Jetsonów. Zapomniałem jak ona miała na imię, chyba Rosie jak dobrze pamiętam. Ale w tej powieści jest coś, co sprawiło, że ta nowa rzeczywistość przyprawiła mnie o ciarki na plecach. 


Czułem taki vibe powieści „Rok 1984" George'a Orwella czy też może „Futu.re" Dimitrija Glukhovsky'ego. Że niby wszystko jest idealne, ale przyprawiało o mały niepokój. Spodziewałem się tutaj ukrytego dystopijnego świata i takiego zwrotu akcji jak na przykład w „Kongresie futurologicznym", ale na szczęście niczego takiego nie było. Chociaż nie, były w tej powieści dwie rzeczy, które wzbudziły u mnie niepokój. Pierwszą rzeczą to były pozwolenia na dziecko, jeśli para ludzi starała się o dziecko, to musiała zdać egzamin. A popęd seksualny był tutaj tłumiony przy pomocy drinków. Druga rzecz, może o niej nie wspomnę. Kto czytał, ten wie.

Przede wszystkim mój niepokój wzbudziła wizja ludzkości w odległej przyszłości. Tutejsze życie było wręcz idylliczne, sielankowe. Ludzie często oddawali się zabiegom odmładzającym i wyglądali na dwudziestolatków. Główny bohater powieści, który miał 39 lat, uchodził wśród ludzi za „starucha". Chociaż w społeczeństwie znajdowali się ludzie starszej daty i pamiętający stary ład świata, choćby doktor psychiatra u którego był nasz protagonista zaraz po przylocie, czy też były naukowiec z NASA i syn jednego z astronautów „Prometeusza", który widział naszego bohatera przed odlotem jako małe dziecko. Tutejsze społeczeństwo nie trudni się ciężką i niebezpieczną pracą, bo tę wykonują praktycznie droidy, roboty. Pieniądze praktycznie zostały zlikwidowane. Za mniejsze towary i usługi się nie płaci, prawie wszystko jest darmowe. Jedynie płatne są większe towary i usługi, jak na przykład kupno starego Cadillaca z XX wieku, kupno domu, czy też kupno wycieczki i wynajem hotelu. W tej rzeczywistości płaciło się kredytami, które zapomniałem jak się nazywały. Okazało się, że pieniądze, które nasz protagonista zdeponował w banku przed podróżą kosmiczną, zostały zamienione na kredyty, które praktycznie starczyłyby mu do końca życia. Nie pamiętam zbyt dobrze, ale te kredyty nazywają się Klastrami, jakoś tak chyba.

Tutaj można powiedzieć, że Stanisław Lem przewidział płatność bezgotówkową, gdyż płaciło się urządzeniami przypominającymi bransoletkę, którą umieszczało się na nadgarstku, tylko już zapomniałem jak ta bransoletka się nazywała, bo czytałem tę powieść ponad dwa miesiące temu, a Stanisław Lem lubił wymyślać neologizmy.

Praktycznie tutejsza ludność spędzała czas na zabawie czy odpoczynku. Naprawdę ja bym tak nie mógł, bo bym chyba zwariował. Oczywiście niektórzy pracowali, jeśli chcieli, ale przymusu nie było. Władze komunistyczne, a przede wszystkim Cenzura, pewnie były zadowolone, kiedy czytały tę książkę przed wydaniem. Ponadto też w książce tej pozbyto się wypadków komunikacyjnych poprzez neutralizację sił fizyki jak siła ciążenia i siła bezwładności. Dzięki temu też działały te tunele aerodynamiczne, które służyły jako droga transportu dla ludzi, czy zamienniki samochodów, które zapomniałem jak się nazywały. Przede wszystkim małżeństwa były już zawierane na okres próbny i było można je zrywać jak kontrakty w piłce nożnej, jeśli partner się nie spodobał, albo małżeństwa się sobą nudziły. Taki Tinder sprzed 60 lat. A posiadanie dziecka wymagało zadania egzaminu państwowego. Czyżby mieli problem przeludnienia? W dzisiejszych czasach wcale nie byłoby to takie głupie. Tym bardziej, że tamtejsze miasta trochę przypominały Megalopolis, może nie takie jak w „Futu.re" Dimitrija Glukhovsky'ego.

Ale najgorszą rzeczą jaką wymyślono, była tak zwana „Betryzacja". Był to najprawdopodobniej chemiczny zabieg, który eliminował z ludzkiej jak i zwierzęcej psychiki instynkty odpowiadające za agresję, zło, okrucieństwo, jak zwał tak zwał, chęć ryzyka i częściowo potępiało niektóre uczucia. Betryzowany człowiek (bądź zwierzę) nie mógł zabić czy nawet pobić innego człowieka. Dzięki temu stworzono łagodne społeczeństwo, coś jak mieszkańcy powierzchni w „Człowieku demolce". Nazwa zabiegu Betryzacji pochodzi od nazwisk trzech naukowców, których nazwisk nie pamiętam, wiem że jeden był chyba Włochem i jeden był Rosjaninem, ale nie przypomnę sobie ich nazwisk (Bennet, Trimaldi i Zacharow, dziękuję Google). Jak dobrze pamiętam, nad Betryzacją zaczęto pracować kilka lat po opuszczeniu Ziemi przez naszego protagonistę, a pierwsze zabiegi dokonywano około 20 lat później. Teraz na Ziemi żyje trzecie betryzowane pokolenie. Z jednej strony to jest dobre, ale z drugiej strony łatwiej się steruje takim społeczeństwem niczym stadem baranów. Bo takie się nie zbuntuje, nie zacznie wojny domowej, gdyż nie będzie zdolne do czynienia zła. Społeczeństwo zbetryzowane jest mniej awanturujące się. Jedynymi niebetryzowanymi ludźmi byli: główny bohater powieści oraz pozostali członkowie załogi „Prometeusza", którzy wrócili na Ziemię. Wśród ludzi wywołują oni różne uczucia, od strachu po podziw. Niektórzy się ich boją, inni zaś się podniecają na ich widok. Ale większość traktuje ich jak powietrze, albo jak jaskiniowców, ludzi pierwotnych, nieokrzesanych gburów.

Jeszcze przypomniało mi się, że ta powieść pokazuje nam wirtualną rzeczywistość. W tym świecie mamy biura podróży, które oferują wycieczki głównie w wirtualnej rzeczywistości, w tak zwanym „Realu", ale naprawdę też można wybrać się do różnych miejsc na Ziemi. Ale główny bohater preferuje wycieczkę w realnym świecie. Po krótkiej aklimatyzacji wyjeżdża na wakacje na tropikalną wyspę i tam spędza jakiś czas. Tam też jest uczestnikiem wycieczki w wirtualnej rzeczywistości, która imitowała spływ łodzią chyba po Amazonce jak dobrze pamiętam. Tam też byli zatrudniani ludzie jako tak zwani „realiści", czyli dawni aktorzy statyści. A sama wirtualna rzeczywistość została nazwana „Realem".


Ale przede wszystkim jest to opowieść o wyalienowaniu, wyobcowaniu człowieka w tak naprawdę obcym świecie. Teraz tak mi się skojarzyło z filmem „Seksmisja" Juliusza Machulskiego z 1983 roku. Jestem ciekaw czy twórcy tego filmu się inspirowali tą powieścią albo innymi książkami Stanisława Lema. Miały być wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy, a tak nikt nie czekał na ich powrót z gwiazd i większości ludzi to nie obchodziło. Tylko nieliczne jednostki kojarzyły głównego bohatera. Po prostu nikt na nich nie czekał, chyba że naukowcy z byłego NASA, którzy chcieli zrobić z nich króliki doświadczalne. Po prostu ludzie w tym świecie uznawali podróże kosmiczne jako relikt przeszłości i coś za akt barbarzyństwa. Podbój kosmosu? A komu to potrzebne. Jeszcze nie zbadaliśmy głębii oceanów i tym podobne. Sam główny bohater jest traktowany jako relikt przeszłości i jako barbarzyńca, wręcz człowiek pierwotny. Dlatego Hal Bregg stara się uciec od tej nowej rzeczywistości, którą uważa za nudną. Jedynie za godnych rozmówców uważa androidy czy tam roboty, które naprawdę są inteligentne. Zarówno ludzie jak i roboty sugerują Breggowi aby poddał się zabiegowi odmłodzenia i betryzacji, ale ten odmawia. Główny bohater nie wie co ze sobą zrobić w tym świecie. Nawet kupuje starego Cadillaca z lat 60 XX wieku i się nim... rozbija. Próbuje brawurowej jazdy i przez moment myśli, czy ze sobą nie skończyć. Ale w końcu postanawia się udać w strony, tam gdzie był jego rodzinny dom. Tak kończy się powieść.

I przypomniała mi się jedna rzecz. Chyba w tej powieści (tak mi się wydaje, albo to było w innej) występuje robot medyczny. Teraz po czasie wszystko mi się zlewa z innymi powieściami Stanisława Lema, które wtedy przeczytałem („Solaris", „Niezwyciężony" i „Opowieści o pilocie Pirxie"). Jestem ciekaw czy twórcy gry „Fortnite" też inspirowali tą powieścią, tworząc tak zwanego medbota, czyli robota medycznego w misjach z ratowaniem ocaleńców. 


Przede wszystkim powieść ta ostrzega nas przed eksperymentami społecznymi i sztucznym uszczęśliwianiem społeczeństwa na siłę. Po prostu ostrzega nas przed próbą zrobienia idealnego społeczeństwa, które tak naprawdę nie jest idealne. Jest odarte z agresji dzięki zabiegowi betryzacji, ale także silniejszych uczuć. Społeczeństwo to głównie skupia się na rozrywkach, konsumpcjoniźmie i boi się podejmować jakiegokolwiek ryzyka. To jest takie społeczeństwo bezwolnych zombie, którymi można łatwo sterować. Można powiedzieć, że są bezradni jak małe dzieci. Ale czy ono jest szczęśliwe? Można powiedzieć, że świat przedstawiony w tej powieści jest utopią, ale ja bym zaryzykował stwierdzenie, że jest dystopią, ale na poziomie soft. Są nałożone pewne ograniczenia na ludzi w postaci: zabiegu betryzacji, podawaniu drinków obniżających popęd seksualny, że aby starać się o dziecko, trzeba zdać egzamin i tak dalej. Swoją drogą zastanawiam się kto nad tym wszystkim stoi. W książce nie jest podane to wprost, ale zapewne nad wszystkim czuwa jakiś „Wielki Brat", gdyż wiele miejsc jest monitorowanych. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby to miejsce nie było jednym wielkim „Big Brotherem" albo jakimś eksperymentem społecznym. Ta powieść aż prosi się o rozszerzenie tego uniwersum.
 
Przydałoby się napisać trochę słów podsumowania. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałem się po tej powieści czegoś większego, ale ta powieść ma w sobie „to coś". Mówiąc brzydko, coś zażarło. Jak dla mnie, to chyba będzie największe zaskoczenie roku 2025. Nie spodziewałem się, że ta powieść, nie dość, że szybko mnie wciągnie, to jeszcze tak mnie zauroczy. Przystępując do czytania tej książki nie wiedziałem o niej niczego. Spodziewałem się, że będzie to może kolejna opowieść o wspomnieniach Ijona Tichego, ale na szczęście nie. Powieść tą czytało mi się z zapartym tchem i ukończyłem ją chyba w jeden dzień. Uważam tę powieść za najlepszą, jeśli nie jedną z najlepszych, powieść Stanisława Lema. Choć sam autor później nie przepadał za tą powieścią i uważał ją za słabą. Co on tam się znał. 😉🤣 Uważam tę powieść za uniwersalną i podejrzewam, że nawet za sto lat będzie ona jak najbardziej aktualna. Podejrzewam, że nawet za sto lat nie stworzymy latających samochodów i nie postawimy stopy na Marsie, gdzie ostatnio stopa człowieka stanęła na Księżycu (o ile to nie fejk) w 1972 roku, czyli 53 lata temu. Mogę się o to założyć, choć nigdy się nie zakładam, po prostu nie lubię ryzyka jak bohaterowie powieści i raczej nie dożyję tamtego czasu, by spłacić ewentualny zakład. Po prostu jeszcze długi czas nie zobaczymy latających samochodów czy człowieka na Marsie. Jak dla mnie to jest niespodziewane i zasłużone 10/10.

Popularne posty z tego bloga

Boulder Dash 40th Anniversary (2025) - BBG Entetainment

Przeczytane: „Powrót do przyszłości" (1991) - George Pipe i Craig Shaw Gardner

Tony: Montezuma's Gold (2024) [Amiga, Atari 8bit, Atari ST, Commodore 64] - Monochrome Productions