Przeczytane: Robert Jerzy Szmidt -„Szczury Wrocławia" (Tom 1 i 4) (2015, 2019, 2024) - Wydawnictwo Skarpa Warszawska




Uwaga! W tekście będą znajdować się spoilery! Więc jeśli nie czytaliście tych powieści, nie czytajcie tego tekstu!



O „Szczurach Wrocławia" pierwszy raz usłyszałem kilka lat temu, nie pamiętam dokładnie kiedy. Tytuł ten mnie zainteresował swoją oryginalnością, bo jeszcze chyba nikt wcześniej nie wpadł na pomysł na zrobienie apokalipsy zombie w głębokim PRL-u i to na pięć lat przed premierą filmu „Noc żywych trupów" George'a Romero. Temat apokalipsy zombie to był wyświechtany temat, który też powoli się przejadł nawet fanom i wymyślenie czegoś nowego w tej materii graniczyło z cudem. Takimi nowymi i oryginalnymi tworami z jakimi się spotkałem z zombie, to był film „28 dni później" z 2002 roku, gdzie pierwszy raz zobaczyłem biegające zombie, później był oczywiście remake „Świtu żywych trupów" z 2004 roku, który powtórzył pomysł z biegającymi zombie. Później był ten koreański serial (dop. red. „Kingdom"), ciągle mi tytuł wypada z głowy i nie mogę zapamiętać jego tytułu, z apokalipsą zombie, ale w średniowiecznej Korei, gdzie trupy za dnia jakby „spały", a uaktywniały się nocą. Powstały dwa sezony tego serialu i film pełnometrażowy będący jakby prequelem tego serialu. Nigdy nie mogę sobie przypomnieć tytułu tego serialu i nawet miałem go zrecenzować, skleroza. Po drodze były filmy komediowe jak: „Powrót żywych trupów" z 1985, „Martwica mózgu" Petra Jacksona z 1992, trzecia część martwego zła czyli „Armia ciemności" z 1993 chyba Sama Raimiego (nie jestem teraz pewien czy on ją też reżyserował), angielski „Shaun of the Dead" z okolic 2004 roku, „Grindhouse 2: Planet Terror" z 2007 roku w reżyserii Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza, czy „Zombieland" z roku 2009 z Woodym Harelsonem i Billem Murray'em w roli epizodycznej, które apokalipsę zombie traktowały z przymrużeniem oka. Czy tam wiele słabszych i półamatorskich filmów, choćby jeden film z apokalipsą zombie w czasie... drugiej wojny światowej wśród więźniów obozów koncentracyjnych, na których naziści przeprowadzali eksperymenty. W Polsce ten film byłby pewnie hejtowany i scancellowany. No i w końcu dostajemy „Szczury Wrocławia", gdzie chyba jeszcze nikt wcześniej nie wpadł na zrobienie apokalipsy zombie w okresie gomułkowskiego PRL-u. Aha i był jeszcze film George'a A. Romero bodajże z okolic 2006 lub 2007 roku, który nazywał się chyba „Dairy of the living dead", który pokazywał apokalipsę zombie w „Blair Witchowy" sposób, czyli z widoku kamery VHS. No i gdzieś tam miałem na widoku te „Szczury Wrocławia" i chciałem przeczytać tę książkę i tak sobie leżała na kupce wstydu przykrywana przez coraz to nowe tytuły. Problem był w tym, że ciągle tytuł tej książki mi wylatywał z pamięci i nie mogłem sobie przypomnieć jak się nazywała ta „książka o apokalipsie zombie w PRL-u". Ale w końcu postanowiłem teraz wykorzystać urlop i trochę odchudzić kupkę wstydu.


Okładka pierwszego wydania książki

Pierwsze wydanie „Szczurów Wrocławia" ukazało się w 2015 roku dzięki Wydawnictwu insignis. Druga część zatytułowana „Kraty" została wydana w roku 2019 dzięki temu samemu wydawnictwu. Trzecia część cyklu zatytułowana jako „Szpital" została wydana w roku 2019 także przez wydawnictwo Insignis. Natomiast ostatnia dotychczasowa część cyklu zatytułowana jako „Dzielnica" została wydana w roku 2024 dzięki Wydawnictwu Skarpa Warszawska z nową formą okładki autorstwa Piotra „Dark Crayona" Cieślińskiego. Ponadto w tej samej formie w roku 2024 dzięki Wydawnictwu Skarpa Warszawska ukazały się reedycje poprzednich części „Szczurów Wrocławia" także z okładkami autorstwa Dark Crayona. Z tego co mi wiadomo, to w planach są jeszcze dwie powieści z tego uniwersum, a mianowicie: „Bunkier" i „Batory".

Ja kupiłem sobie na początku pierwszą część „Chaos" i ostatnią część „Dzielnica" w postaci e-booków w serwisie Woblink. Zastanawiam się nad kupnem pozostałych dwóch części: „Szpital" i „Kraty", ale kupię je sobie później. Zastanawiam się nad kupnem zestawu tych książek w wersji fizycznej, ale będę musiał sobie znowu przeorganizować miejsca na półce. Nie wiem kto mi dokupuje te książki. Jak złapię tego żartownisia, to nogi z tyłka... Cena tych książek zwykle w serwisie Woblink wynosi około 54,90 złotych, natomiast cena tomu „Szpital" jest najmniejsza i jest mniejsza o 5 złotych od pozostałych tomów, ponieważ „Szpital" jest z nich najcieńszy. Ja też kupiłem sobie te książki w promocji za 45,02 złotych za tom. Często też książki te są w promocjach i czasem można było je zgarnąć za mniejsze pieniądze, ale trzeba na to polować. Pierwszy tom „Chaos" zajmuje 616 stron, drugi tom „Kraty" zajmuje 731 stron, trzeci tom „Szpital" zajmuje 273 strony, natomiast ostatnia „Dzielnica" zajmuje około 750 stron.

Można powiedzieć, że zacząłem czytać ten cykl od tyłka strony, bo zacząłem od ostatniej, czwartej części zatytułowanej „Dzielnica" na próbę, a później dopiero przeczytałem jedynkę czyli „Chaos", ale nie szkodzi. Jeszcze zostały mi do przeczytania: „Szpital", który z tego co mi wiadomo jest prequelem całej opowieści, oraz „Kraty", które z tego co mi wiadomo, dzieją się równolegle do „Chaosu", ale w jednym z wrocławskich więzień. Z tego co się dowiedziałem, „Szpital" i „Kraty" można przeczytać osobno, nie znając fabuły „Chaosu" i „Dzielnicy" i można je traktować jako spin-offy tej serii. Z tego co mi wiadomo, „Kraty" i „Szpital" są luźno powiązane z „Chaosem" i „Dzielnicą".


Krótka notka biograficzna autora książki.

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Robert_J._Szmidt

Robert Jerzy Szmidt urodził się 26 lipca 1962 roku we Wrocławiu. Jest to polski pisarz, głównie w gatunkach science-fiction, fantasy i horrorów. Ponadto jest tłumaczem, dziennikarzem, był redaktorem naczelnym kilku czasopism, a także podróżnikiem. Tłumaczył wiele gier komputerowych na język polski, głównie dla Cenegi (między innymi „Resident Evil 4" z 2005 roku i wiele innych). Z wykształcenia jest marynarzem, gdyż ukończył Zespół Szkół Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu.

Swoją przygodę z pisaniem rozpoczął jeszcze w latach 80 XX wieku. Jest jednym z pomysłodawców nagrody literackiej „Sfinks" przyznawanej od 1984 roku, która jest coroczną nagrodą literacką w dziedzinie fantastyki, która jest przyznawana przez uczestników konwentu Polcon. Od nazwiska pierwszego laureata ten nagrody Andrzeja Andrzeja Zajdla za powieść „Paradyzja" , tytuł nagrody zmieniono na Nagrodę Fandomu Polskiego imienia Janusza Andrzeja Zajdla, która potocznie w skrócie nazywana jest Zajdlem. Choć od 1987 roku przestał zajmować się organizacją tego konkursu.

W 1985 roku był laureatem nagrody „Śląkfa" organizowanej od 1984 roku przez Śląski Klub Fantastyki.

Tłumaczył na język polski teksty między innymi dla Wydawnictwa Iskry, ale także dla pisma „Nowa fantastyka".

Na kilkanaście lat zniknął z branży i zajął się branżą video, która raczkowała w Polsce. Był przedstawicielem wydawnictwa Amber na Polskę południową i prowadził też jedną z pierwszych legalnych wypożyczalni wideo na Śląsku. Stworzył wydawnictwo zajmujące się wydawaniem pism dla wideotek: „Video Business” i „Video Premiery”. Po tym, jak minął boom wideo, zaczął wydawać czasopisma o konsolach do gier „PlayStation Plus” i „Player Station Plus”.

Do pisania powrócił na przełomie tysiącleci. Robert Jerzy Szmidt był założycielem i redaktorem naczelnym czasopisma "Science Fiction", które ukazywało się w latach 2001-2012. Później został redaktorem dwumiesiecznika „SF".

Jest autorem 22 powieści. Pierwszymi bestsellerem była książka „Apokalipsa według Pana Jana" z 2003 roku. Oprócz cyklu „Szczury Wrocławia" Robert Jerzy Szmidt jest autorem trzech książek rozgrywających się w uniwersum „Metra 2033", a mianowicie: „Otchłań" z 2015 roku , „Wieża" z roku 2019 i „Riese" z roku 2019 (wszystkie wydane przez Wydawnictwo Insignis Media). Wiedziałem, że skądś kojarzę tego autora. Oprócz tego Robert Jerzy Szmidt jest autorem cykli: „Samotność Anioła Zagłady", cyklu „Pola dawno zapomnianych bitew", czy cyklu „Kroniki Jednorożca".

Ciekawostką jest to, że ojcem chrzestnym autora Roberta Jerzego Schmidta był, niestety nieżyjący już, doktor Bogumił Arendzikowski, który też występuje w „Szczurach Wrocławia". Był to wybitny lekarz i jeden z największych specjalistów od chorób zakaźnych. Pomagał podczas walki z epidemią czarnej ospy, która wybuchła w lipcu 1963 roku we Wrocławiu. Na pomysł powstania tej powieści autor wpadł całkiem przypadkiem. Podczas jednego z konwentów autor książki przypadkowo zasłyszał rozmowę ludzi siedzących przy stoliku obok, którzy rozmawiali o epidemii czarnej ospy we Wrocławiu i o stosach trupów (choć oficjalnie zmarło tylko 9 osób). Jako, że autor książki był fanem filmów George'a A. Romero o żywych trupach, tak narodził się pomysł na powstanie „Szczurów Wrocławia".


„Szczury Wrocławia: Chaos" - fabuła 

Reedycja powieści z 2024 roku wydana przez Wydawnictwo Skarpa Warszawska.


Akcja powieści rozgrywa się w sierpniu 1963 roku, w alternatywnej wizji Polski Rzeczypospolitej Ludowej tuż po opanowaniu (jakby się wydawało) epidemii czarnej ospy, która miała miejsce latem 1963 roku we Wrocławiu. Tylko tutaj Władza Ludowa będzie musiała się zetrzeć z... epidemią zombie... żywych trupów. Władza Ludowa kontra zombie... Tego jeszcze nie grali.

Akcja pierwszej części serii zatytułowana „Szczury Wrocławia: Chaos" rozgrywa się głównie w nocy z piątku 9 sierpnia 1963 roku na sobotę 10 sierpnia 1963 roku i kończy się w sobotę rano i ma charakter otwarty. Jak wiemy, powstały cztery części tego cyklu: „Chaos", „Szpital" , „Kraty" i „Dzielnica". A planach są jeszcze dwie części: „Bunkier" i „Batory". Akcja „Chaosu" rozpoczyna się niewinnie w piątkowy wieczór 9 sierpnia 1963 roku pod jednym z wrocławskich izolatorów dla chorych na ospę znajdującym się na Psim Polu, gdy w tem nagle z okien szpitala zaczynają spadać ludzie, którzy za chwilę wstają i idą. Zdezorientowani milicjanci, którzy pełnili służbę przy izolatoriach są w szoku, gdy widzą chodzące... trupy i pożerające uciekających ludzi. Sami na początku nie wierzą w to co widzą i wzywają posiłki. Ale Władza Ludowa jak to Władza Ludowa, wszystko robi opieszale, na początku nie wierzą i myślą, że tamci się ochlali na służbie i mają omamy. Wysłany na miejsce oddział specjalny ZOMO pod dowództwem porucznika Maweta szybko pacyfikuje zombiaków, wiążąc je i wsadzając na transporter. Jeden z bohaterów powieści, dowódca oddziałów ZOMO porucznik Mawet bierze jednego trupa, zmarłą pielęgniarkę, do Komendy Wojewódzkiej Milicji i pokazuje ją przełożonym, a nawet udowadnia im, że ona nie żyje. Tamci jak ją zobaczyli, aż pobledli i dopiero wtedy uwierzyli. Jednak ognisk epidemii w mieście jest coraz więcej, między innymi szkoła dla pielęgniarek, placówka Państwowej Straży Pożarnej i wiele innych i zaczyna się istny chaos. Powstaje Sztab Kryzysowy. Na ulice Wrocławia wysyłane są oddziały Ludowego Wojska Polskiego i oddziały ZOMO do spacyfikowania zamieszania. Na początku Wojsko i ZOMO radzą sobie z żywymi trupami, ale jak z czasem zmarłych przybywa, zaczyna się istny armageddon. Na początku w mieście zorganizowano punkty medyczne, gdzie kierowano obywateli złapanych podczas łapanek i dokonywano selekcji, jak w pewnych obozach podczas drugiej wojny światowej, 20 lat wcześniej. Osoby nawet z najmniejszymi świeżymi zadrapaniami szły na stos. Tutaj władze zrobiły ogromny błąd, bo postanowiły palić poćwiartowane ciała zmarłych na przedmieściach Wrocławia, ale unoszący się dym okazał się trujący i który mógł skazić nawet połowę miasta. Osoba, która nawdychała się tego syfu, najpierw zaczynała kaszleć, a potem umierała i... wiadomo. Później się okazuje, że to pandemia na skalę światową i z plagą zombie walczy cały świat. Ale jak to Towarzysze? Że Moskwa też padła? Co to za sianie defetyzmu! Jeszcze podobno Ruskie chciały zrzucić bombę wodorową na Wrocław, ale jak ten cały cyrk rozlał się na cały świat, to migiem zawrócili do ZSRR. Jednym słowem, przekichane. 

Rano w sobotę 10 sierpnia 1963 roku nie wszyscy mieszkańcy Wrocławia wiedzieli co się działo w nocy. Ale plotki szybko się rozchodzą. Niektórzy chcąc wykorzystać chaos, widzą szansę na uwolnienie się od władzy komunistycznej i uciekają się do ataków terrorystycznych. Rano wielu mieszkańców Wrocławia kryje się w budynkach kościołów czy na dworcach kolejowych, ale dla nich kończy się to tragicznie.


„Szczury Wrocławia: Dzielnica" - fabuła 


Akcja czwartej części tego cyklu zatytułowana „Dzielnica" jest kontynuacją części pierwszej i rozgrywa się dwa tygodnie po wydarzeniach przedstawionych w „Chaosie", bo w weekend od piątku 23 sierpnia do niedzieli 25 sierpnia 1963 roku, głównie na Wielkiej Wyspie, w Sępolnie, w okolicach wrocławskiego ZOO, Stadionu Olimpijskiego, na Psim Polu i kilku innych miejscach Wrocławia. Chociaż epilog tej powieści wybiega trochę w przyszłość i rozgrywa się miesiąc później, bo w połowie września 1963 roku, ale nie chcę tu spoilerować. Zdziesiątkowane oddziały Ludowego Wojska Polskiego i Milicji Obywatelskiej połączyły się w tak zwaną Gwardię Obywatelską, do której na ochotników dołączali zwykli cywile i której siedziba znajdowała się teraz w byłym Ogrodzie Zoologicznym. Na dowódcę mianowano majora Bartka Biedrzyckiego, którego teraz „awansowano" na generała. Albo sam się awansował? Na początku Gwardia Obywatelska zaczęła od oczyszczania Wielkiej Wyspy i Sępolna z zombie, z różnymi skutkami. Niestety nie wszystko idzie jak po maśle i kolejne plutony Gwardii Obywatelskiej są dziesiątkowane przez żywe trupy podczas akcji oczyszczania. Raz doszło do masakry, kiedy niespodziewanie podczas oczyszczania jednej dzielnicy nagle z kościoła wyszła horda żywych trupów i zmasakrowała pluton Gwardii Obywatelskiej składający się głównie z nowicjuszy. Ponadto niektórzy funkcjonariusze zaczęli chorować, tak jakby nawdychali się dymu po palonych trupach, choć od dawna nie palono trupów i cały horror zaczyna się od nowa. Jak się później okazało, żołnierze dowiedzieli się, że pierwszej nocy po wybuchu epidemii z 9 na 10 sierpnia 1963 roku przy Stadionie Olimpijskim zrobiono taki medyczny punkt kwarantanny, gdzie dokonywano selekcji. Zdrowych ludzi kierowano na stadion, a zarażonych palono w basenach olimpijskich obok stadionu. Niestety efekt był taki, że cały stadion był wypełniony hordą nieumarłych, a w basenach ruszały się i powoli regenerowały się popalone szczątki zombie, a cała okolica została skażona opadem pyłu po palonych zwłokach. Nawet rośliny znajdujące się w tym obszarze zaczęły obumierać. Jak później generał Bartek Biedrzycki i doktor Arendzikowski doszli do wniosku, że prawie całe Sępolno zostało skażone opadającym pyłem i każdy żołnierz Gwardii Obywatelskiej, który przebywał w tym miejscu, już najprawdopodobniej jest trupem. Ale dramat przeżywali też zwykli mieszkańcy Wrocławia.

Nieliczni mieszkańcy Wrocławia, którzy przeżyli tę hekatombę, zabunkrowali się w swoich kamienicach i walczą o przeżycie. Wielu ludziom kończyło się jedzenie, a na niektórych klatkach schodowych roiło się od zombie. Niektórzy z desperacji zjadali swoje zwierzęta domowe, jak na przykład psy, co też było częste na przykład w czasach drugiej wojny światowej. Słyszałem takie opowieści od babci, kiedy jeszcze żyła. Dochodziło też do szabrownictwa mieszkań i do morderstw ich mieszkańców. Wielu ludzi, którzy pozostali w domach poumierało i zamieniło się w zombie. Bardziej zaradni cywile poniszczyli schody do piwnic swoich kamienic, a także kilka stopni między parterem i pierwszym piętrem, żeby trupy nie mogły wejść na górę i zwabiali żywe trupy do piwnic, a później zrzucając ze schodów pozostałych mieszkańców z wyższych pięter do piwnic. Wielu cywili ukrywających się w kościołach czy na dworcach kolejowych pozamieniało się w zombie, co było opisane pod koniec pierwszej części. Po prostu horror. 

Jeszcze poznajemy tutaj księdza Radoka, który najprawdopodobniej jest zbiegłym ze szpitala psychiatrycznego i który ukrywa się w jednym z kościołów pod sutanną. Istny czubek. Udaje księdza, albo jest księdzem, ale czubkiem. Wmawia sobie, że jest wybrańcem, że nastąpiła Apokalipsa, a zwykłych chwili uważa za zło, które trzeba zniszczyć. Daje on niby schronienie uciekającym cywilom, a potem wabi ich do kamiennicy w sąsiedztwie, gdzie wcześniej był budynek zakonny i mówi im, że niby mają czekać w piwnicy na ewakuację, bo tam jest punkt ewakuacyjny, a tam w piwnicach zorganizował sobie katownię, gdzie przetrzymuje setki trupów. Śledząc wojskowe częstotliwości na ukradzionej radiostacji, śledzi poczynania Gwardii Obywatelskiej i ma plan wysadzenia wszystkich hord zombie w powietrze. Na szczęście wojsko szybko trafia na jego ślad i go eliminują. Bardzo dobrze. Ta kreatura zdechła śmiercią na jaką sobie zasłużyła. Naprawdę życzyłem mu bolesnej śmierci, żeby zdychał w bólach otoczony przez hordę zombie i tak się stało.

Jakby tego było mało. Na drugim brzegu Odry zaczęły kręcić się wojska radzieckie, najprawdopodobniej uciekinierzy z Legnicy, którzy zaczęli się zachowywać tak, jak ich ojcowie podczas „wyzwalania" ziem polskich w latach 1944-1945, a zwłaszcza podczas oblężenia Wrocławia (Festung Breslau) późną zimą i wczesną wiosną 1945 roku. Zaczął się szaber, gwałt na kobietach i mordowanie mężczyzn jak w 1945 roku. Świadkiem tego jest Mikołaj Konofol, który widzi Rosjan przez lornetkę, po czym melduje o tym Biedrzyckiemu. Początkowo dowództwo Gwardii Obywatelskiej nie chce w to uwierzyć. Rosjanie się kontaktują przez radio i chcą spotkania na neutralnym terenie i dają Biedrzyckiemu 48 godzin na poddanie Wrocławia, bo jak nie, to wkroczą do miasta. Według zwiadowców radzieckie wojska zaczęły się gromadzić na poligonie wojskowym za miastem niedaleko Psiego Pola. Biedrzycki ma chytry plan. Chce wyprowadzić kilka najliczniejszych hord zombie na oddział Armii Czerwonej pod osłoną nocy, ale tak żeby „ruscy" się nie kapnęli. Czy to się uda? Jeszcze bruździ im ksiądz Radok, którego postanawiają się pozbyć.

To tyle jeśli chodzi o fabułę.



Zombie przedstawione w tej powieści to nie są takie klasyczne romerowskie zombie z „Nocy żywych trupów". Owszem są powolni, nie biegają, żywią się mięsem żywych stworzeń, każdy kto umrze bez względu na okoliczności, staje się jednym z nich, ale... Tutaj kończą się podobieństwa. Po pierwsze. Tutejsze wrocławskie zombie są bardzo silne i nawet jeden może z łatwością zabić i rozszarpać człowieka na strzępy. Po drugie. Nie można ich zabić. Nawet strzał w głowę ich nie powstrzymuje, ani nawet spalenie zwłok, o czym za chwilę. Po trzecie. One... regenerują się. Nawet ich rozczłonkowane ciała oraz wnętrzności się ruszają, jakby były osobnym bytem. A co najważniejsze... z czasem znowu się scalają jak... T-1000 w „Terminatorze 2: Dzień Sądu". Później doktor Arendzikowski doszedł do wniosku, że rozczłonkowane części potworów znajdujące się w odległości powyżej 25 metrów od siebie, nie scalają się. Ani także z ciałami innych zombie. Po czwarte... zetknięcie się z trupem może być śmiertelne. Zarażenie może nastąpić poprzez najmniejsze zadrapanie, (o ugryzieniu nie wspominam), kontakt z krwią zombiaka czy innymi płynami ustrojowymi, a te gnoje potrafią z łatwością przebić opancerzony strój zomowca czy żołnierza LWP. Najważniejsze, przebywanie w pobliżu tych bestii jakby wysysało energię życiową z człowieka, jakby były... wampirami energetycznymi. Pół minuty w towarzystwie zombie i jest po człowieku. Jak później się okazało, zarazić można się było poprzez wdychanie dymu i popiołów ze spalanych trupów. Po piąte. Jak z czasem zauważyli bohaterowie powieści, zombie nie reagowały na żywe organizmy, gdy te nie zbliżały się do nich na odległość około 12 metrów. Jak człowiek był poza zasięgiem „zmysłów" potwora, ten przestał go gonić. Ale... rozpędzona horda zombie mogła iść przed siebie nawet przez godzinę, nawet gdy potencjalna ofiara im czmychnęła. Przede wszystkim są one głuche i ślepe. Można na nie krzyczeć z odległości około 12 metrów, ale nie zareagują.


Przede wszystkim w „Szczurach Wrocławia" nie ma jednego bohatera, jest bohater zbiorowy, a są nim mieszkańcy Wrocławia, zarówno mundurowi jak i zwykli cywile. W pierwszej części „Chaos" autor książki skupia się bardziej na służbach mundurowych, ale losy cywili też tutaj są opisane. W „Dzielnicy" zaś autor książki poświęca więcej czasu ludności cywilnej. Wśród bohaterów, którzy występowali zarówno w części pierwszej i czwartej jest kilka postaci jak: generał Bartek Biedrzycki (w rzeczywistości to jest inny pisarz, ale o tym za chwilę), porucznik Mawet (dowódca oddziałów ZOMO, które pacyfikowało pierwsze izolatorium na Psim Polu na początku powieści), doktor Arendzikowski (postać autentyczna, wybitny lekarz i specjalista od chorób zakaźnych i chrzestny autora książki), czy Mikołaj Konofol (właściciel szynku z Psiego Pola). Ale w tej powieści nie przyzwyczajałbym się do nowych postaci, bo w większości przypadków szybko giną one podczas walki z zombie, przez przypadek, ze swojej głupoty, albo z nieświadomości kim są żywe trupy. Nie wiadomo z kim sympatyzować, komu kibicować. Robiąc research do pisania tej pseudo recenzji, dowiedziałem się, że Robert Szmidt pisząc „Szczury Wrocławia" uśmierca w powieści... swoich fanów. Podobno na fanpage'u na Facebooku zorganizował konkurs dla fanów, a „nagrodą" było umieszczenie w powieści. Ponadto jest też na Facebooku grupa „Chcę zginąć w Szczurach Wrocławia" zrzeszająca 2,9 tysiąca członków. Na szczęście od dawna nie mam konta na Facebooku, bo je skasowałem, bo może bym się jeszcze zapisał. Autor książki nie oszacował odzewu, myśląc, że zgłosi się może 100-200 osób, ale nie ponad 2000, dlatego też musiał robić losowania. Można powiedzieć, że losowanie nazwisk do postaci z książki to loteria, przypadek, jak mówił o wojnie jeden z bohaterów książki, jeden sierżant. 

Otóż nazwisko majora (choć na początku chyba był kapitanem, jak dobrze pamiętam) dowodzącemu sztabowi kryzysowemu, bo został tylko on, jak wszystko poszło w... diabły. Ta rola przypadła Bartkowi Biedrzyckiemu. W rzeczywistości jest to autor książek science-fiction urodzony w 1978 roku i mający pseudonim godai. Później Robert Schmidt w wywiadach mówił, że to był przypadek, gdyż nie znał wcześniej Bartka Biedrzyckiego i że nie faworyzował „kolegi po fachu". Dla samego Bartka Biedrzyckiego też było to ogromne zaskoczenie, że został uwieczniony jako jedna z niewielu... „pozytywnych" postaci w tej powieści i też w podzięce umieścił Roberta Szmidta w jednej ze swoich powieści. 

Niby komuch, mundurowy, ale porządny chłop. A na końcu pierwszej części sagi położywszy na szali swoją karierę mundurową, przedłożył ją nad dobro ogółu i miał gdzieś Partię, I Sekretarza KW towarzysza Zatylnego i czy go później KBW (o ile przetrwało) skaże na śmierć za niesubordynację. Chciał za wszelką cenę uratować Wrocław, a nawet resztę Polski a może i Europy przed „Czarnobylem", jaki by się tu zrobił po wybuchu bomby wodorowej, o wiele silniejszej, niż te które wybuchły w Hiroszimie i Nagasaki. Skażenie mogło się rozprzestrzenić na pół Europy. Naprawdę polubiłem tę postać. Chociaż Bartek był postacią, która podczas narady sztabu kryzysowego zaproponowała palenie zwłok, ale nikt wtedy jeszcze nie wiedział, jak to się może skończyć, nawet doktor Arendzikowski. W książce pojawia się kilka znanych postaci, choćby jednym z bohaterów epizodycznych jest Bartek Czartoryski (to chyba ten), czyli tłumacz książek, które też recenzowałem na swoim kanale i blogu, a także był też krytykiem filmowym na Filmwebie. Nie wiem czy nadal nim jest, bo dawno nie zaglądałem na Filmweb, ale obserwowałem Bartka Czartoryskiego na Filmwebie. Wśród postaci epizodycznych nie brakuje nawiązań do postaci filmowych czy realnych osób. W scenie kiedy wierni gromadzą się w kościele, a wrocławski biskup (na szczęście nie Konrad V) wygłasza kazanie do zgromadzonych ludzi w kościele, jest tam tez ksiądz wikariusz, ojciec Mateusz. Przypadek? Nie sądzę. Na przykład w scenie kiedy wojsko zajmuje Ogród Zoologiczny, dowiadujemy się, że Dyrektor ZOO pojechał do Poznania po nosorożca. Jak się okazuje wśród jego zastępców jest młody pan Antoni. Wiadomo, że chodzi tu o Antoniego Gucwińskiego. Takich smaczków i nawiązań do życia realnego jest więcej.

Na przykład w scenie kiedy tłum ludzi gromadzi się na Dworcu Głównym, tuż przed masakrą, wiadomo że ludzie gadają ze sobą. Jedna z kobiet mówi, że jej syn Donald chce iść do polityki i że gdyby był premierem, to by zrobił tu porządek. Ktoś tam inny z tłumu mówi, że kto daje imię dziecku po kaczce z kreskówek Disney'a i że jak to będzie wyglądać. Posiedzenie Komitetu Centralnego, albo posiedzenie rady ministrów, a imię premiera to Donald. To raczej nigdy się nie stanie. Ktoś inny z tłumu widząc na pobliskim kinie plakat z filmem „O dwóch takich co ukradli księżyc" (chyba nie trzeba mówić kto w tym filmie zagrał Jacka i Placka), mówi, że byłyby większe jaja, gdyby jeden z braci Kaczyńskich został I Sekretarzem KC, a drugi premierem. Na szczęście nie w tym uniwersum i nie w tej alternatywnej rzeczywistości, chyba. To był jedyny moment w tej książce, aż parsknąłem mocno śmiechem. Takich smaczków i nawiązań do obecnych czasów w książce jest więcej. Nawet w książce jest nawiązanie do jednego z fatality z gry „Mortal Kombat" jak Sub-Zero wyrywa głowę z kręgosłupem i tutaj w książce też są takie sceny.


Ale też trzeba przyznać, że „Szczury Wrocławia" pomimo apokalipsy zombie i ludzkich tragedii, należy traktować z przymrużeniem oka. Ta książka to jest satyra na wszystkie absurdy PRL-u, w tym przypadku na Polskę epoki wczesnego Władysława „Wiesława" Gomułki. Mały spoiler. Po tym jak zaraza rozprzestrzeniła się na cały świat, jest wspomniane, że ewakuujących się do schronu towarzyszy Gomułkę i Cyrankiewicza dopadły zombie, a ich śmierć była karykaturalna. Gdyby ta książka została napisana w czasach PRL-u, to na pewno Cenzura by jej nie przepuściła, nie ma szans, a sam autor pewnie miałby przechlapane. Książka ta pokazuje jak Władza Ludowa obchodziła się ze swoimi obywatelami, pokazywała schierarchizowanie państwowych urzędów i instytucji, jak surowa była dydcyplina wśród służb mundurowych. Ja pamiętam jak odbywałem zasadniczą służbę wojskową, a było to w latach 2005/2006, to większość zawodowych żołnierzy odzywało się do siebie nieregulaminowo, tylko jak koledzy z pracy. Kaziu czy inny Władziu, to chyba raczej nieregulaminowe odzywki. Bo kto to sprawdzi. Chociaż w książce i takie olewanie regulaminów przez mundurowych też się zdarzało. Ale ogólnie książka pokazuje jak wyglądały struktury władzy w PRL-u. Warszawa ochrzaniała województwa. Pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego towarzysz Zatylny opieprzał wyższych rangą oficerów wojska i milicji, co też jest pokazane na przykładzie kłótni Zatylnego z Biedrzyckim w gmachu Komitetu Wojewódzkiego. Później szło to na niższe szczeble, a zwykli szeregowi funkcjonariusze milicji lub wojska wyżywali się na cywilach stosując zwroty: „zamknij się", albo „zaraz mu pier...", albo „jeszcze słowo i Cię zastrzelę". Tutaj jest pokazane, że funkcjonariusze ZOMO mieli za nic życie cywili, podobnie jak oficerowie KBW wobec zwykłych szeregowych, którzy ze strachu uciekli przed nacierającą hordą zombie. Tutaj jest pokazane chronienie tyłków przez ludzi władzy aby nie zaprzepaścić swojej „kariery", nawet gdy świat trafił jasny szlag. Nikt nie chce się wyrwać od dołu i dokonywać żadnych decyzji bez polecenia z góry. Książka ta pokazuje obłudę PRL-owskich władz. Do pomiatania ludźmi to są pierwsi, ale gdy czują zagrożenie nosem, to są pierwsi do ucieczki, niczym polskie władze 17 września 1939 roku. W książce jest pokazane jak szychy z Komitetu Wojewódzkiego chowają się do bunkra przeciwatomowego, znajdującego się pod gmachem Komitetu Wojewódzkiego, a nawet na szczeblu centralnym, a nawet wykorzystywanie wojska jako „taksówkarzy" dla rodzin „kacyków", co nie wszystkim się podoba. Podobnie jest z pewnym kapitanem z KBW, który jak ma trochę władzy, to jest chojrak, bo może skazać na śmierć grupę zwykłych żołnierzy, bo ci wystraszyli się hordy zombie i uciekli, bo „oni mogą wszystko". Ale przed wykonaniem kary śmierci na tych żołnierzach, zagania ich do pracy przy paleniu zwłok w skafandrach OP-1 i maskach przeciwgazowych i pod karabinami żandarmerii wojskowej. Ale jak horda zombie zagroziła panu kapitanowi, to pierwszy spieprzał. Ale na szczęście niedoszłe ofiary złapały pana kapitana i spalili go żywcem w odwecie za zabicie jednego ich kolegi. Oj, jak pan kapitan płakał i błagał o darowanie życia, bo ma żonę i ósemkę dzieci. Skazany na śmierć dowódca oddziału, jeden porucznik pogratulował panu kapitanowi potomstwa i pochwyconego oficera KBW popchnął na taśmociąg prowadzący do paleniska. I jeszcze mówi panu kapitanowi, że teraz „oni mogą wszystko". To samo można powiedzieć o władzy kościelnej. W książce jest scena jak ksiądz biskup odprawia mszę świętą dla ludzi zgromadzonych w kościele i podczas kazania kiedy pierwsze osoby zaczęły przemieniać się w zombie, to pierwszy dał dyla przez zakrystię, pozostawiając wikariusza ojca Mateusza, który też mógł dać dyla, ale postanowił zostać w kościele z ludźmi.

Przede wszystkim powieść ta pokazuje, że w czasie takiej apokalipsy człowiek człowiekowi wilkiem, że drugi człowiek jest zagrożeniem, a nie zombie, co też pokazywały inne utwory z żywymi trupami i ogólnie utwory o tematyce postapokaliptycznej. Książka ta pokazuje, że wystarczy przypadek, chwila nieuwagi i nas nie ma. W książce jest taka rozmowa pomiędzy jednym sierżantem a szeregowym żołnierzem, że na wojnie o życiu i śmierci może decydować szczęście i przypadek. Że możesz być najlepszym żołnierzem, najbardziej wytrenowanym, a na polu bitwy możesz zginąć od kuli wystrzelonej przez snajpera, a największa łamaga może przeżyć. Ten sierżant dobrze gada, bo możesz być Johnem Rambo albo Johnem Matrixem (Arnold Schwarzenegger) z filmu „Commando", ale wystarczy jedna kula wystzelona przez snajpera i... Całe szczęście w tej książce nie ma takich głupot jak w amerykańskich filmach akcji, gdzie jeden Rambo przeżywa wybuch i falę uderzeniową. W tej książce jest bardziej realistycznie.

W książce należy pochwalić znajomość topografii ówczesnego Wrocławia przez autora książki. Z tego co wiem, autor książki zrobił ogromny research, dużo czytał o epidemii czarnej ospy w czerwcu i lipcu 1963 roku, dużo studiował ówczesnych planów miasta z ówczesnymi nazwami ulic. Dużo oglądał fotografii budynków z tamtego okresu, dlatego też w książce jest dużo opisów miejsc. Autor książki chciał oddać hołd tamtemu miejscu, chciał opisać Wrocław z tamtych lat, z lat jego dzieciństwa, Wrocław który już nie istnieje. Na szczęście w powieści nie ma aż tak szczegółowych opisów miejsc i postaci, jak na przykład opis baobabu w „W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza. Tutaj Robert Schmidt ogranicza się do kilku zdań o każdej postaci, o jej przeszłości, pochodzeniu, chorobie alkoholowej i tym podobne. Trochę więcej miejsca poświęca opisom miejsc. Ponadto też, pomimo że akcja książki rozgrywa się 18 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, to nie wszystkie dzielnice Wrocławia zostały jeszcze odbudowane po wojennych zniszczeniach, zwłaszcza po oblężeniu Wrocławia wczesną wiosną 1945 roku. W końcu Wrocław to nie Warszawa. Czytelnik podczas czytania tej powieści musi dużo używać wyobraźni, co jest bardzo dobre podczas czytania książek. Praktycznie cała książka od pierwszych momentów do ostatnich stawia na wartką akcję i mało jest tutaj przestojów. Dlatego też książkę tą czyta się lekko i przyjemnie. Pewnie dlatego, że rozdziały w tej książce są krótkie, niektóre mające nawet po kilka zdań i każda z tych książek podzielona jest na ponad 40 rozdziałów, a „Dzielnica" dochodziła nawet do 50 rozdziałów. Albo nieznacznie je przekroczyła? Każdy rozdział rozpoczyna się króciutką informacją,gdzie i kiedy się rozgrywa, na przykład: Rozdział X, piątek 9 sierpnia 1963 roku, godzina np. 23:56, Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej oraz dokładny adres tej placówki z nazwą ulicy i numerem. Wydarzenia w rozdziałach przedstawiane są chronologicznie. Często też Robert Schmidt przeskakuje w rozdziałach pomiędzy postaciami i jedno wydarzenie może być opisywane z dwóch lub kilku perspektyw. To też dodaje takiej filmowości tych scen, bo w filmach akcji tak były pokazywane sceny, najpierw z perspektywy jednego bohatera, później z perspektywy drugiego bohatera. Rzadko w do filmach stosowało się technikę split screenu, gdzie widywana była perspektywa obu bohaterów w jednej chwili na podzielonym ekranie, chociaż takie produkcje też się zdarzały. Swoją drogą z chęcią bym obejrzał ekranizację „Szczurów Wrocławia", bo to jest dobry materiał przynajmniej na serial.


Przydałoby się napisać parę zdań podsumowania tej serii. Nie powiedziałbym żeby „Szczury Wrocławia" były tam mega, giga super arcydziełem, ale są to bardzo dobre książki łączące w sobie trochę horror, thriller polityczny, kryminał, trochę powieść akcji i dramat. Język powieści też jest raczej prosty i zwięzły, aby taki prosty milicjant albo obywatel PRL-u mógł go zrozumieć. W tekście często padają wulgaryzmy, jakby w realnym życiu nikt nie używał wulgaryzmów, ale na szczęście w „Dzielnicy" jest ich trochę mniej niż w „Chaosie". Słyszałem takie opinie, że tekst w tej książce jest prosty, żeby nie używam słowa prostacki. Czy ją wiem? Na pewno powieść ta nie jest napisana piękną mickiewiczowską polszczyzną, ale nie ma się do czego doczepić. Czytałem takie opinie, że te powieści są powtarzalne, bo ciągle wałkują ten sam schemat, co jakiś czas czytamy te same zdania, ale czy to jest wada? Mnie to tam nie przeszkadzało. Ja tam się dobrze bawiłem czytając tę książkę, zwłaszcza jak ginęły postacie odrażające i wzbudzające naszą antypatię, jak na przykład pan kapitan kurdupel z KBW czy ojciec Radok. Mnie przeczytanie tych książek zajęło po dwa popołudnia, choć „Dzielnica" jest chyba o około 1/4 grubsza od „Chaosu". Nie spodziewałem się, że te powieści będą aż takie dobre. Liczyłem na takie poprawne książki na ocenę z 7/10, ale spokojnie mógłbym dać tym tomom oceny po 9/10. Naprawdę nie spodziewałem się, że to będzie aż takie dobre. Naprawdę polecam. Nie mogę się doczekać przeczytania dwóch następnych tomów, czyli „Szpitala" i „Krat". Na pewno będę wracał do tej powieści co jakiś czas.

PS: Z chęcią bym obejrzał ekranizację tej powieści. Być może ktoś się pokusi o nakręcenie chociażby miniserialu, ale wątpię żeby ktoś chciał zekranizować tę powieść.

Popularne posty z tego bloga

Przeczytane: „Powrót do przyszłości" (1991) - George Pipe i Craig Shaw Gardner

Tony: Montezuma's Gold (2024) [Amiga, Atari 8bit, Atari ST, Commodore 64] - Monochrome Productions

The Spectrum - kolejna konsolka od RetroGames - klon kultowego ZX Spectrum 48k