Przeczytane: Stanisław Lem - „Śledztwo” (1959) - Wydawnictwo Cyfrant
https://woblink.com/ebook/
Na wstępie chciałbym napisać, że nie jestem wielkim fanem kryminałów (ani romansideł), więc raczej kryminałów nie czytam, choć dawniej czytywałem Raymonda Chandlera, Agathę Christie czy Joe Alexa (naprawdę był to Polak, ale już nie pamiętam nazwiska). Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, iż Stanisław Lem próbował swoich sił w tym gatunku. Dlatego też postanowiłem przeczytać sobie „Śledztwo”. Muszę przyznać, że jest to kryminał, ale nietuzinkowy. Stanisław Lem bawi się tutaj gatunkami. Zaczyna się zwyczajnie jak zwykły kryminał, aby gdzieś tam w połowie książki zacząć wplatać jakieś niewytłumaczalne, mistyczne, kosmiczne teorie. Ciężko jest zakwalifikować tę książkę do jednego gatunku. Ja bym powiedział, że jest to kryminał z elementami science-fiction.
„Śledztwo” jest powieścią Stanisława Lema napisaną pomiędzy kwietniem 1957 a styczniem 1958. Została ona wydana w roku 1959 przez wydawnictwo należące do Ministerstwa Obrony Narodowej. Przypuszczam, że była tu podobna sytuacja jak z „Wysokim zamkiem”, którego Wydawnictwo Literackie nie chciało puścić i Stanisław Lem miał małe problemy z Cenzurą. Ja swój egzemplarz książki kupiłem tradycyjnie na Woblinku od Wydawnictwa Cyfrant. Wydanie ukazało się najprawdopodobniej gdzieś w okolicach roku 2012-2013, a ja posiadam wydanie drugie poprawione z 2019 roku. Ponownie projektem okładki zajęła się pani Anna Maria Suchodolska, a na stronie tytułowej książki użyto fotografii Stanisława Lema autorstwa pana Czesława Czaplińskiego. Sama książka nie jest długa (być może to jest jeden z minusów), bo zajmuje ona 205 stron i podejrzewam, że w wersji papierowej będzie zajmować podobną liczbę stron.
Akcja powieści rozgrywa się najprawdopodobniej na przełomie lat 40 i 50 tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej głównie w Londynie i okolicach. Bohaterem powieści jest angielski policjant ze Scotland Yardu, porucznik Gregory, który pod zwierzchnictwem swojego przełożonego inspektora Shepparda, przejmuje sprawę tajemniczego przemieszczania się, a później znikania zwłok z kostnic. Z pozoru błacha sprawa kryminalna zaczyna się komplikować. Scotland Yard prosi o radę jednego z lekarzy, kiedy ten przedstawia pewien wzór, algorytm czy zależność. Że zwłoki znikają systematycznie coraz dalej od centrum Londynu i wytypował na mapie tak zwane kręgi i wyliczył w jakim kręgu można się spodziewać następnego ataku porywacza zwłok. Dlatego radzi obstawić wszystkie szpitale i kostnice w tym obrębie. Lekarz stwierdził, że wśród zmarłych, którzy albo się poruszali po śmierci albo znikali, większość z nich była chora na raka. Choć tradycyjne metody śledztwa nie przynoszą efektów (choć bohater zaczyna popadać w paranoję i zaczyna podejrzewać swojego przełożonego i tego lekarza), Gregory zaczyna się coraz częściej zastanawiać nad bardziej nieziemskimi przyczynami znikania zwłok. Facet zaczyna wierzyć w jakieś „Plany numer 9 z kosmosu ” czy inne wirusy zombie. Wkrótce dochodzi do kolejnego ataku, tak jak oszacował pan doktor. W jednej z podlondyńskich miejscowości zniknęły zwłoki z przycmentarnej kostnicy. Policjant, który pełnił tam służbę, uciekał w panice, by wpaść pod przypadkowo przejeżdżający samochód. Później jak się okazało, gdy go przesłuchiwali w szpitalu, według jego zeznań jeden z trupów... wstał i zaczął chodzić. Kiedy do niego podszedł i zaświecił mu latarką w twarz, ta była blada i bez życia, jak to u zombie, dlatego uciekł w popłochu. Gregory nie chce wierzyć w takie bajki i stara się znaleźć racjonalne przyczyny znikania zwłok niż czary voodoo czy inne wirusy zombie.
Trzeba przyznać, że Stanisław Lem wyprzedził swoją epokę. „Śledztwo” było pisane od kwietnia 1957 do stycznia 1958, a wydane zostało w roku 1959. To było na 9 lat przed premierą głośnej „Nocy żywych trupów" i klasycznymi romerowskimi zombie ożywanymi przez niewiadome siły. Owszem, wcześniej były znane filmy o zombie, żywych trupach, ale głównie były one związane z religią voodoo. Na przykład film „Plan numer 9 z kosmosu” Eda Wooda, w którym kosmici wskrzeszają zmarłych, miał swoją premierę w lipcu 1959. Jeśli nawet wtedy Stanisławowi Lemowi jakimś cudem udałoby się obejrzeć ten film, to i tak jego powieść została ukończona trochę wcześniej. Wątpię żeby Stanisław Lem czytał jakieś amerykańskie opowiadania, powieści czy komiksy z lat 50, bo za nimi nie przepadał. Wtedy była taka epoka paranoi i strachu przed zimną wojną, dlatego też w latach 50 powstawały tandetne horrory i filmy science-fiction o Godzillach czy innych kosmitach atakujących Ziemię. Stanisław Lem nie był fanem amerykańskiego science-fiction i sam nie lubił być szufladkowany w tym gatunku, choć sam w młodości czytał „Wojnę światów” Wellsa. Ale ten klimat strachu przed zimną wojną też czuć w „Śledztwie”, a nawet sami bohaterowie powieści parę razy nazywają komunistów „czerwonymi”. Tym bardziej, że akcja powieści rozgrywa się zaraz po drugiej wojnie światowej i najprawdopodobniej na początku lat 50. Aż dziw, że ta książka przeszła przez Cenzurę. Bardzo dobre są opisy Londynu, brawo dla Stanisława Lema za to, że w tamtych czasach opisał stolicę Anglii i jej okolicę. Stanisław Lem musiał zrobić porządny research przed zapisaniem tej książki. Tylu miejsc w Londynie to nawet ja nie znałem. Trzeba pogratulować utrzymanie stylu wiktoriańskiego klimatu Londynu z przełomu XIX i XX wieku. Mamy tutaj klimat zimowy, a raczej przedwiośnia, śnieg, mgły, wszystko co się kojarzy z wiktoriańskim Londynem. Wydaje mi się, że Stanisław Lem chyba czytał kryminały o Sherlocku Holmesie. Tak coś mi świta, że w książce „Tako rzecze Lem. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś” gdzieś tam chyba się przewinęło nazwisko Arthura Conana Doyle'a, ale mogę się mylić.
Z tego co się dowiedziałem, powstały dwie ekranizacje tej powieści. Jedna z 1973 roku i spektakl Teatru Telewizji z roku 1997. Jak zdążyłem zobaczyć, oba są wstawione na YouTube. Jeśli czas wolny i prawa autorskie pozwolą, to postaram się obejrzeć.
Co ja mogę powiedzieć o „Śledztwie”. To bardzo dobra, choć dosyć nierówna powieść. Odnoszę takie wrażenie, że pisząc ją Stanisław Lem trochę się pogubił i nie wiedział jak wyjść z tej sytuacji. Początek jest bardzo dobry, zaczyna się jak typowy kryminał. Ale potem jak zaczynają się sny, zaczyna się zacierać jawa ze snem, zaczynają się te filozoficzne rozmowy, czy też te motywy fantastyczne jakoby kosmici mieli spuszczać wirusy zombie, które miały atakować komórki rakowe. To jest niegłupie, ale odnoszę wrażenie, że Stanisław Lem gdzieś się pogubił i nie wiedział jak zakończyć tę książkę. Dlatego, jak dobrze zrozumiałem, zagadka ta nie została rozwiązana i zakończenie jest otwarte i zmuszające czytelnika do własnych refleksji. Chociaż nie, wróć. Zagadka zostaje rozwiązana w samej końcówce, lecz nie przez Gregorego i podana przez inspektora Shepparda, ale jakoś nie chce mi się wierzyć w tę wersję. Ale nie będę spoilerował. Podobno sam Stanisław Lem nie był do końca zadowolony z tej powieści. Moim zdaniem nie jest tak źle, ale zabrakło tego czegoś. Jak dla mnie takie 8/10.