Przeczytane: David L. Craddock - „,Niech żyje Mortal Kombat. Runda 1” (2013) - Wydawnictwo Open Beta



Serii „Mortal Kombat” chyba raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest to kultowa seria gier z gatunku bijatyk, stworzoną przez firmę Midway, a wydaną w sierpniu 1992 roku na automaty między innymi przez firmę Virgin Interactive w Europie i Acclaim Entertainment w Ameryce. Powstała cała franczyza, a wręcz całe lore gry, a nawet cała mitologia, za sprawą gier komputerowych, komiksów, powieści, filmów pełnometrażowych, serialu aktorskiego, filmów animowanych i całej serii zabawek. Wytworzyła sie cała subkultura salonowa związana z „Mortal Kombat”. W tamtym czasie „Mortal Kombat” konkurował ze „Street Fighterem 2" od Capcomu, który wyszedł rok wcześniej i z miejsca stał się kultową grą, podobnie jak bijatyka od japońskiego konkurenta. „Mortal Kombat" odróżniał się od konkurenta tym, że miał digitalizowanych realnych bohaterów w postaci zeskanowanych aktorów i był bardziej brutalny od „Street Fightera 2". Można powiedzieć, że zrobiły się dwa obozy: Streetowców i Mortalowców, podobnie jak to było w przypadku SNES-a i Sega Genesis, czy też w przypadku posiadaczy komputerów ośmiobitowych Atari i Commodore 64. Teraz to się wydaje głupie, infantylne i śmieszne, ale kiedyś tak było. W sumie nadal jest, nadal są fanatycy wśród starszych maszyn, co mnie śmieszy. „Mortal Kombat” stał się jedynym z pretekstów do podniesienia dyskusji o brutalności w grach komputerowych w amerykańskim senacie na początku lat 90 XX wieku, między innymi przez senatora Joe Liebermana, za sprawą hektolitrów czerwonej posoki wylewających się z postaci, a przede wszystkim przez ciosy wykańczające przeciwników pod koniec walki (tak zwane Fatality), gdzie na przykład jedna z postaci mogła zataczającemu się przeciwnikowi... wyrwać głowę... wraz z kręgosłupem, inna mogła spalić delikwenta żywcem swoim smoczym oddechem aż do samych kości, inna zaś wyrwać żywcem z piersi bijące serce, wyrwać głowę dolnym podbródkowym, spalić delikwenta pocałunkiem śmierci, zniszczyć głowę wiązką piorunów, czy też zrzucić postać z mostu i nabić ją na kolce stojące u podnóża mostu. W części drugiej z 1993 roku doszło więcej o wiele bardziej wyszukanych finisherów, których każda postać miała po dwa lub trzy (na przykład wyrywanie obu rąk, zmiażdżenie głowy klaśnieciem dwiema rękami, przepołowienie postaci rondem kapelusza albo obcięcie głowy kapeluszem, wchłonięcie duszy, pocałunek śmierci który rozdymał postać niczym Dig Dug i wiele innych), plus dochodziły tak zwane stage fatality (wrzucanie postaci do kwasu gdzie wypływał szkielet, zrzucanie z mostu, czy nabijanie na kolce wiszące pod sufitem w jednej z plansz). Dzisiaj to wygląda groteskowo, ale 30 lat temu niektórym nie było do śmiechu. Ponadto w części drugiej też można było oszczędzić pokonanego i okazać mu szacunek poprzez finishery: tak zwane Friensdhip lub zmienić pokonanego w niemowlaka (tak zwane Babality). Przez to „Mortal Kombat" stał się kultową grą i zyskał rzesze fanów na całym świecie.


Nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem serii „Mortal Kombat" i moja kariera skończyła się na dwóch pierwszych częściach pod koniec lat 90, kiedy u nas na osiedlu w 1998 roku jeden gość w pawilonie po byłym sklepie spożywczym otworzył salon gier i tam był automat z pierwszym „Mortalem”, a później zmieniono tam rom na „Mortal Kombat 2”. Chociaż pierwszy raz z „Mortalem” miałem do czynienia rok wcześniej, gdy na koloniach nad morzem, w jednym wozie Drzymały zobaczyłem automat z pierwszym „Mortalem”. To był dla mnie szok, w końcu zobaczyłem tę grę na żywo. Później też grałem w „Mortal Kombat 3” i „Mortal Kombat Trilogy”, ale szczerze mówiąc to mi nie podeszły, więc ich nie liczę w życiorysie, bo to były małe epizody. Wróć! Moja kariera zakończyła się na „Mortal Kombat 4”, który uchodził za crapa, a mnie się nawet podobał i lubiłem w niego grać i nawet go przechodziłem kilkukrotnie. Po części czwartej nie zagrałem już w żadną część „Mortala”. Jeszcze pamiętam chyba w roku 1998 jak byliśmy pod koniec 8 klasy podstawówki na wycieczce szkolnej w Wiśle (często tam jeździliśmy) w tym salonie gier przy rynku głównym (tam gdzie w 1994 roku grałem w „Outruna” w kokpicie) był też automat z „Mortalem 4”. Pamiętam te trójwymiarowe areny, możliwość rzucania kamieniami (wielkimi głowami) w przeciwnika, co odbierało mu od 1/3 do połowy energii. Później grałem na komputerze w okolicach 2001 roku chyba w „Mortal Kombat Gold", który był rozszerzoną wersją czwórki chyba o nowe postacie i elementy. Dzięki sklepowi GOG kupiłem sobie dwie pierwsze części „Mortal Kombat” i od czasu do czasu sobie w nie pykam. Nie wiem czy jest tam MK4 (osobiście nie widziałem, nie pamiętam), ale jakby czwórka też się pojawiła na GOG-u, to chętnie kupię. Widziałem też chyba na GOG-u MK3 i Trilogy, ale nie kusi mnie żeby je kupić. Ale dlaczego o tym piszę.


4 grudnia 2023 roku miała miejsce premiera książki autorstwa Davida L. Craddocka zatytułowanej „Niech żyje Mortal Kombat. Runda 1". Wydaniem tej książki na rynek polski zajęło się oczywiście znane już wszystkim Wydawnictwo Open Beta pana Marcina Kosmana. Oryginalnie książka ta została wydana mniej więcej rok wcześniej, pod koniec roku 2022 i nosiła tytuł „Long live Mortal Kombat. Round 1: The Fatalities and Fandom of the Arcade Era". Przekładem na język polski zajął się pan Łukasz Gładkowski z Albion Localisations, natomiast korektą i redakcją zajął się sam pan Marcin Kosman. Adaptacją okładki z oryginału na wersję polską zajęło się tradycyjnie Fakes Forge. Nie pamiętam kiedy dokładnie pan Marcin Kosman powiadomił świat o nadchodzącej premierze tej książki, na pewno było to na Twitterze i wydaje mi się, że to mogło być w okolicach października/listopada 2023, kiedy chyba już była książka „Doomguy" autorstwa Johna Romero. Jak zobaczyłem wpis na Twitterze jaka książka nadchodzi, to musiałem złożyć preorder, nie było bata. Nie pamiętam kiedy dokładnie przyszła do mnie ta książka, ale było to chyba jeszcze w grudniu 2023 roku, ale postanowiłem sobie ją przeczytać już w nowym roku. Pierwsze co czułem, kiedy zobaczyłem pierwszy raz tę książkę to był szok. To jest wielka krowa licząca sobie około 630 stron. Formatem jest zbliżona do poprzednich książek wydawnictwa Open Beta i następnej o Tomb Raiderze autorstwa Daryla Baxtera, ale to jest chyba najgrubszy tytuł. Jakby wziąć tę cegłówkę, to by można zabić nią drugiego człowieka. Jak już napisałem chwilkę wcześniej, książka składa się z około 630 stron i została podzielona na 4 części, na które składa się w sumie 50 rozdziałów, nie licząc przedmowy, wstępu, epilogu, przypisów i tym podobnych.


Jeśli ktoś nie jest fanem tej franczyzy, sam podtytuł książki „Runda 1" odnosi się do samej gry, kiedy to przed walką głos zza kadru (w części drugiej był to Shao Kahn, w części pierwszej był to najprawdopodobniej Shang Tsung) mówi „,Round One. Fight!", „Round Two (Three) Fight!". W tych starych odsłonach Mortala (nie wiem jak jest w tych nowych) walka trwała do dwóch wygranych rund, więc maksymalnie można było odbyć w ramach walki trzy rundy. I tak samo autor książki David L. Craddock zamierza wydać trylogię książek o serii „Mortal Kombat". Część pierwsza książki, którą omawiam w tym poście, obejmuje cztery pierwsze części tej gry oprócz gry „,Mortal Kombat Mythologies: Sub-Zero" z 1997 roku i „Mortal Kombat Gold” z 2000 (odświeżona czwórka). Podejrzewam , że część druga tej książki, najprawdopodobniej będzie nazwana „Round 2", będzie obejmować okres upadku tej serii od roku 2000 aż do wydania reebootu , dziewiątej części tej gry w roku 2011, zatytułowanej po prostu „Mortal Kombat”. Przypuszczam, że część trzecia książki będzie obejmować okres odrodzenia serii począwszy od części dziewiątej z 2011 roku zatytułowanej po prostu „Mortal Kombat” do czasów dzisiejszych.

Co tu można powiedzieć o tej książce. Nie będę tutaj pisał długich streszczeń. Jest to obszerne kompendium wiedzy, które obejmuje historię powstania firmy Midway tworzącej i wydającej gry komputerowe w latach 80, ale książka zaczyna się od powstania firmy Williams, która jeszcze w czasach przed drugą wojną światową zajmowała się produkcją mechanicznych stołów do pinballa, a po drugiej wojnie światowej zdarzył się boom na stoły do pinballa. W tamtym czasie Williams rywalizował z inną firmą produkującą stoły do pinballa, ale niestety nazwa wyleciała mi z głowy. Po sukcesie gier elektronicznych, a zwłaszcza Space Invaders w 1978 roku, Williams postanowił wejść także na rynek gier elektronicznych, dlatego na początku lat 80 powstała odnoga firmy Williams-Midway, która zaczęła robić własne gry, a także wydawać gry innych twórców. Do najbardziej znanych tytułów zrobionych , bądź wydanych przez nich należały: „Wizard of Wor”, „Gorf”, „Mrs Pac-Man” (Namco groziło pozwem, bo to nie był oficjalny sequel tylko mod, ale skończyło się ugodą), „Tron”, „Spy Hunter”, „Defender”, „Joust”, „Robotron 2084”, „Tapper”, „Gauntlet”, „Rampage”, „Narc” (ja ją miałem na Commodorku jako „Narco Police”), a przede wszystkim „Mortal Kombat”. Sama książka obejmuje pierwsze lata od powstawania pierwszej części „Mortal Kombat”, a kończy się na części czwartej serii.

W książce równolegle z historią powstawiania gier z serii „Mortal Kombat” przewijają się historie różnych ludzi, którzy w tym roku 1992 (albo w dwóch następnych), po raz pierwszy w salonach gier zobaczyli automaty z pewną nieznaną bijatyką i nie był to „Street Fighter 2” i zostali fanami tej bijatyki. Szybko ta gra zyskała fanów, stworzyła się wręcz społeczność fanów tej gry, a wręcz subkultura. Ci, którzy opanowali mechaniki gry, a zwłaszcza tajne wykańczające ciosy, byli królami na dzielni. Wszystkie kombinacje do Fatality były pilnie strzeżoną tajemnicą. Tak było i u nas w 1998 roku, jak do salonu gier zawitał „Mortal Kombat” a potem „Mortal Kombat 2". Był tam jeden gość, co miał wszystkie ciosy wypisane w jakiejś gazetce (pewnie Secret Service albo jakiś Top Secret) i rzeczywiście był to top cecret. A i tak z biegiem czasu nauczyliśmy się kombinacji wszystkich fatali. Ja na „Mortal Kombat 2" znałem wszystkie ciosy i miałem je spisane w zeszycie, ale dziś nie pamiętam. Ale za to fatale do pierwszego „Mortala” do dziś pamiętam, bo chyba były najłatwiejsze, choć „rozgwiazdę” Liu Kangiem na komputerze na klawiaturze ciężko jest zrobić, a nawet na padzie. Wracając do książki. W USA zaczęto organizować turnieje w „Mortal Kombat” i mistrzowie gry z różnych rejonów USA jeździli po kraju i rywalizowali ze sobą. Było tam kilku mistrzów, którzy udzielali wywiadów autorowi książki i opowiadali swoje wspomnienia. Niektórzy niestety zmarli, niektórych dopadła proza życia i pozakładali rodziny i przestali być topowymi graczami. Historie wielu z nich były bardzo podobne do siebie. Moja była podobna, tylko że ja pierwszy raz automat z „Mortalem” zobaczyłem 5 lat po premierze gry i nie było takiego hype'u na niego, a powoli na horyzoncie było widać nadchodzącą część czwartą. Pamiętam, że NRGeek narzekał w swojej recenzji tej książki na ten segment dotyczący historii graczy, ale podtytuł amerykańskiej wersji książki zawiera graczy. Mnie to akurat się podobało i z zaciekawieniem czytałem te historie. Ale mógłbym przyznać mu rację, że gdyby nie wspominki, to książka mogłaby być o połowę krótsza, albo autor mógłby podzielić książkę na dwie części: historię powstania „Mortal Kombat" i na wspominki byłych mistrzów gry.


Dla kogo jest skierowana ta książka? Myślę, że bardziej dla początkujących, powiedziałbym żółtodziobów, którzy dopiero zaczynają się interesować uniwersum „Mortal Kombat” i nie mają zielonego pojęcia o tej serii, czy nawet o firmie Midway i ich wcześniejszymi grami. Myślę, że fani tej serii, a raczej fanatycy, raczej niczego nowego się nie dowiedzą z tej książki. Ja mogę powiedzieć o sobie tyle, że nie siedzę w uniwersum czy nawet w całym lore „Mortal Kombat” i nie jestem fanem, ale znałem jakieś tam szczegóły powstawania tych gier, zwłaszcza części pierwszej. Choć nie powiem, trochę faktów znałem, ale też sporo się dowiedziałem. Można przytoczyć nazewnictwo poziomów trudności z Mortala. Myślę, że to jest książka skierowana do czytelników od poziomu Very Easy do Medium. Hardowcy, a zwłaszcza Very Hardowcy raczej niczego nowego się tutaj nie dowiedzą. Według mnie jest to jedna z najlepszych książek biograficzno-gamingowych jakie wyszły na rynku. Oczywiście to jest tylko moje zdanie i nie musicie się z nim zgadzać. Pomimo, że książka jest gruba i zajmuje około 630 stron (z czego około 600 to sam tekst, a ostatnie 30 to przypisy), to czyta się to łatwo i szybko. Mnie przeczytanie tej książki zajęło chyba 4 popołudnia. Dawwkowalem sobie około 150-200 stron dziennie. Rozmiar czcionki w tekście nie jest mały, ale też nie jest pisana drobnym maczkiem. Powiedziałbym, że jest tutaj standardowa czcionka. W tekście nie wyłapałem chyba żadnego błędu czy literówki. Szkoda, że w książce nie ma żadnego zdjęcia i jest sam goły tekst. Gdzieniegdzie są przerywniki graficzne oddzielające dane rozdziały. Ale po co są one? Nie wiem. Zastanawiałem się czy nie dać tej książce oceny 10/10, bo na to zasługuje, ale dam jej taką mocną 9. Jest to obszerne kompendium wiedzy z kulis powstawiania gier i tworzenia się subkultury salonowej wyznawców Mortala i mistrzów tej gry, którzy jeździli na różne turnieje i wygrywali nagrody pieniężne. Ale raczej po dwie następne rundy nie sięgnę, bo to nie moja epoka.

Popularne posty z tego bloga

Przeczytane: „451° Fahrenheita” - Ray Bradbury (1953, 2018) - Wydawnictwo Mag

Cursed Tomb (2023) [Commodore 64] - Protovision

Lester (2023) gra Commodore 64 - Knifegrinder