Drogi Ubisofcie (i im podobni), zaakceptujcie to, że nie będziecie mieli moich pieniędzy.


Jak to miał kiedyś powiedzieć Klaus Schwab - założyciel i prezes Światowego Forum Ekonomicznego - „Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy”. Ten sam trend zachodzi w cyfrowej dystrybucji dóbr kultury (filmy, książki, muzyka, gry), bo to wygodne, co nie? Wiadomo , że dom nie jest z gumy i w cudowny sposób się nie rozrośnie. Nie trzeba mieć na półkach tych wszystkich książek albo plastikowych pudełek z grami, filmami czy muzyką. Włączasz sobie Netflixika i oglądasz swój ulubiony filmik. A co jeśli twój ulubiony filmik zniknie? Bo też co jakiś czas Netflix lubi zrobić takie roszady i wyrzuca z serwerów jakieś filmy bądź seriale. Ale dlaczego o tym piszę?

Mniej więcej tydzień temu wybiło szambo z (kolejną) aferą Ubisoftu. Coś ostatnio Ubisoft nie ma dobrej karty. A to dosyć średnie demo najnowszego „Prince of Persia”, a to zamknięcie „The Crew” (choć gry się nie dało uruchomić w czasie premiery części trzeciej - „Motorfest” - we wrześniu 2023), no i oczywiście clue tego wpisu, a mianowicie wypowiedź dyrektora Ubisoftu Philippe'a Tremblay-Gauthiera, odpowiedzialnego za dział subskrypcji abonamentowych dla jakiegoś pisma branżowego, która rozsierdziła małe grono (pewnie starszych) graczy.

Ponoć pan Philippe miał powiedzieć takie słowa: „Jedną z rzeczy, którą zauważyliśmy, jest to, że gracze są przyzwyczajeni, trochę jak to było z płytami DVD, do posiadania swoich gier na własność. To zmiana konsumencka, która musi nastąpić. Przyzwyczaili się już do nieposiadania swojej kolekcji płyt CD ani DVD. To transformacja, która w grach następuje trochę wolniej. Więc chodzi o to, by czuć się komfortowo z nieposiadaniem swojej gry.” 

No to drogi Ubisofcie, przyzwyczajcie się do tego, że nie będziecie mieli moich pieniędzy. Postanowiłem po 9 latach usunąć konto z Ubisoftu. Mimo, że dobrze się bawiłem grając w pierwsze „The Crew”, „The Division”, „Steep”, czy nawet w „Assassin's Creed Valhalla” na PS4 (ponad 200 godzin), to raczej tęsknić nie będę. Tym bardziej, że z biblioteki zniknęło mi pierwsze „The Crew”. Wyparowało, a miałem je na PC i PS4. Przypadek? Nie sądzę. Swoją drogą podobno jeden YouTuber czy streamer postanowił wytoczyć pozew zbiorowy przeciwko Ubisoftowi właśnie o „The Crew” za złamanie umowy licencyjnej ze strony dewelopera. Ponoć miała to być gra na wieczyste użytkowanie i też była sprzedawana w pudełkach, szczerze mówiąc mam to już gdzieś. Może być ciekawie. Powodzenia. Chyba w 2028 roku mają zamknąć część drugą „The Crew”. W sumie to mała strata, bo to był straszny crap w porównaniu z częścią pierwszą i trzecią (Motorfest). 


Materiały nagrali o tym Arkadikuss (vlog), Kolekcjoner CN (vlog), Kiszak (reakcja), chyba też Dobrodziej jak dobrze pamiętam (reakcja), Bonkol (reakcja), Gamersweb (audiolog), Michał Pisarski (vlog), NRGeek (flash) i pewnie jeszcze kilku innych twórców, których nie zdążyłem obejrzeć, a pewnie też obejrzę. A na pewno ten temat wróci jak bumerang (bo był niejednokrotnie wałkowany) na różnych podcastach okołogamingowych.

Temat plusów i minusów dystrybucji cyfrowej (nie tylko gier, ale też filmów, muzyki, czy nawet e-booków) był wielokrotnie wałkowany i jest przeruchany jak... dobra nieważne... więc też nie będę się powtarzał. Na pewno plusem jest to, że nie musimy trzymać tych wszystkich pudełek (gry, muzyka, filmy) na pułkach (pułk to jest w wojsku, naucz się pisać analfabeto)... półkach. Wiadomo, że każdy mieszka w willi, a dom czy mieszkanie nie jest z gumy i się nie rozciągnie. Sam 1,5 roku temu byłem zmuszony wyrzucić część moich rupieci ze względu na remont w chałupie. Głównie chodziło o książki, ale parę filmów i gier wyrzuciłem. Wiadomo, że wybranie takiego Steama, Netflixa, Woblinka czy Spotify jest wygodniejsze. Tylko to też ma swoje minusy, bo często usługodawcy (zwłaszcza Netflix) usuwa z serwerów jakieś dzieła i zastępuje je innymi. Owszem na Steamie czy Spotify też to się zdarzało, ale rzadziej, że jakaś gra znikała, albo nie można jej kupić (jak na przykład klasyczna trylogia GTA w 3D), albo zastępują je „odnowionymi” wersjami gier (przykład klasyczna trylogia GTA w 3D zastąpiona słabymi remasterami). Dobrze, że mam „kupione” stare wersje na Steamie oraz w pudełkach. Te wersje cyfrowe jeszcze odpalę, ale te wersje pudełkowe już takie skore do współpracy nie są. Tu jest minus wersji pudełkowych starszych gier, bo część z nich na nowszych Windowsach nie chce się odpalać, nawet w trybie zgodności, albo odpalają się w okienku i trzeba kombinować.


Nadciąga nowa era w cyfrowej dystrybucji gier, a mianowicie „netflixyzacja”, czyli wprowadzenie abonamentów/subskrypcji za korzystanie różnych platform, bo to wygodniejsze. A to Microsoft ma swój GsmePass na Xboxie, a to PlayStation ma swój Plus, Electronic Arts ma swój EA Games, Ubisoft ma swój Ubisoft+ i tak dalej. Nie byłoby w tym nic złego, ale od jakiegoś czasu zauważyłem taki trend jak te firmy robią graczy w... konia (z resztą nie tylko graczy) i systematycznie powolutku podwyższają ceny abonamentów, a nawet samych produktów. To jest taki syndrom gotowanej żaby. 


A ci bardziej bezczelni wprowadzają droższe wersje abonamentów typu Extra, Premium czy chuj jeden wie jak je nazywają (na przykład Sony w Plusie, Xbox z GamePassem, czy Ubisoft+ z wersją Ubisoft+ Classic). Pewnie mają graczy za frajerów i myślą, że gracze zrobią wszystko żeby zapłacić, by zagrać w swoje ulubione gierki. Podobny trend jest w platformach VOD typu Netflix, Disney+, HBO Max, YouTube Premium i im podobnym (na przykład Spotify). Nie dość, że powolutku podnoszą ceny abonamentów, żeby od razu nie wywołać reakcji szokowej u konsumenta, to wprowadzają droższe wersje abonamentów z dodatkami typu: rozdzielczość Full HD (co moim zdaniem powinno być standardem) czy 4k, jak robi to Netflix. Wiadomo klienci uciekają, a utrzymanie serwerów kosztuje. To się robi powoli niebezpieczne, a konsumenci będą szli jak te zombie mamieni metodą kija i marchewki, by za chwilę się uzależnić i dostać batem po tyłku. Ci ludzie zdają sobie z tego sprawę, że ludzie wykupują subskrypcje/abonamenty, podłączają je do swoich kart kredytowych, a potem zwykle zapominają i tak co miesiąc podbiera pieniążki z konta. Tak dla przykładu (bo nie znam aktualnych cen): a to Netflixik 60 złotych za standardową subskrypcję, a to Spotifajek 19,99 za 3 miesiące Premium (promocja, kup już teraz, a potem nagle jeb - 40 złotych miesięcznie), a to niebieski ptaszek na Twitterku 45 złotych, YouTube Premium (sam mam wykupiony, ale nie pamiętam ile to kosztuje, powiedzmy, że 50-60 złotych), do tego stale zwiększający się Sony PlayStation Plus (ja na szczęście odnawiam co rok), a tu nagle budzisz się i nie ma w portfelu 300, może 500 złotych. Gdzie te pieniądze wyparowały? Swoją drogą media społecznościowe też idą tą samą drogą. Przykładem jest Twitter (obecnie X) z kilkoma wersjami abonamentu, Facebook też będzie chciał wprowadzić abonamenty albo już to wprowadził (dobrze, że dawno wywaliłem Facebooka), Spotify i tak dalej. Naprawdę ludzie obudźcie się, ale nie z ręką w nocniku. Bo się uzależnianie, a oni będą Wam dyktować w co macie grać, co oglądać, co słuchać i co czytać i za jaką cenę. Przykład, osoba z mojej rodziny. Po co jej płyty CD Audio,DVD, BluRay, jak ma Netflixa i Spotify. Ale jej nie przetlumaczysz.


Gdzieś miałem tę wersję premierową w big boxie, nie wiem gdzie ona jest.

Mój stosunek do dystrybucji cyfrowej praktycznie się nie zmienił i nadal jestem sceptycznie do niej nastawiony. Do założenia konta na Steamie zostałem zmuszony w listopadzie 2011 roku, kiedy kupiłem pudełkową wersję Skyrima. Instalator wymagał konta na Steamie, bo inaczej gra by się nie zainstalowała. Już wtedy nie wszystkie pliki były wgrane na płytę, a część trzeba było instalować z internetu. Teraz często też tak jest, albo w pudełkach z grami na PC nie ma już płyty,lko jest sam klucz do danego launchera. Rynek gier konsolowych jeszcze przed tym trendem się broni. Czerwona lampka mi się zapaliła, kiedy chyba na początku roku 2013 Steam zmienił swój regulamin i odtąd kupione tam gry przestały być kupionymi, a stawały się wypożyczonymi. Już wiedziałem wtedy, że to nie pójdzie w dobrym kierunku. Korporacje będą szachować klientów tym, co mają oglądać, grać i słuchać. Obecnie w dystrybucji cyfrowej korzystam już tylko ze sklepu GOG założonego chyba przez CD Projekt, który oferuje cyfrowe produkty na własność bez DRM-ów. Mam nadzieję, że polityka GOG-a się nie zmieni. A na stronie Itch.io zaopatruję się w nowe tytuły na Commodore 64. Tam też jest dystrybucja cyfrowa, ale normalnie ściągacie te pliki na dysk i możecie nawet odpalać na oryginalnym sprzęcie. Kiedyś była taka narracja, że wersje cyfrowe będą tańsze od pudełkowych, bo nie trzeba wykonywać całej tej pracy tłoczenia, drukowania plastikowych pudełek, blah blah blah. A jaka teraz jest narracja? Pudełka umierają (na PC już praktycznie umarły), a ceny gier cyfrowych są często większe niż ceny wersji pudełkowych. Ciekawe czemu? Bo utrzymanie tych gier na serwerach jest kosztowne. Wow! No kto by się kurwa spodziewał? Nie żeby nie było, że jestem całkowitym przeciwnikiem wersji cyfrowych. Ostatnio na Steamie „kupiłem” sobie grę o przygodach sierżanta Alexa Jamesa Murphy'ego z policji w Detroit. Gra powstała na podstawie starego filmu science-fiction z lat 80, może ktoś słyszał. 


Wersji pudełkowej tej gry na PC (póki co) nie ma, jest tylko na PS5 (nie wiem czy na Xboxa też) i mam nadzieję, że być może kiedyś pojawi się ta gra na GOG-u, bo mam sentyment do „Robocopa”. Chociaż nie chciałbym być w „skórze” tego gościa, nie zazdroszczę mu. Budzisz się w obcym ciele, jako zombie częściowo sterowany przez komputer, a potem sobie zaczynasz przypominać kim byłeś wcześniej.

Co do filmów. To samo robią wytwórnie filmowe z pudełkowymi wersjami filmów. Powoli odchodzą od płyt. Gdzieś przeczytałem, że Universal Studios od 2024 roku ma zamykać swoje oddziały na Polskę i zastanawiam się czy nie kupić sobie jeszcze raz trylogii „Powrót do przyszłości ”, a zwłaszcza część pierwszą z 1985 roku, chociaż mam kupioną na płytach DVD około 20 lat temu. Bo jednak wolę mieć ten film na płycie niż w serwisie streamingowym, zwłaszcza że te lubią „poprawiać” stare wersje filmów. Chyba wiecie o co mi chodzi?

Nikomu nie bronię tego typu dystrybucji. Jeśli komuś jest tak wygodnie, ok, niech kupuje abonamenty, nic mi do tego. Tylko żeby potem nie było płaczu, jak będzie już za późno (moim zdaniem już jest).

Parafrazując do słów Arka(Big)Dikussa (nie wiem kto ten nick wymyślił, chyba Kiszak)... Drogi Ubisofcie i podobne korporacje, odpierdolcie się od tego co mam, a czego nie mam. Nie będziecie mi dyktować w co mam grać, co mam słuchać i co mam oglądać. W ramach protestu postanowiłem usunąć konto z Ubisoftu, bo i tak w nic nie grałem od czasów „Assassin's Creed Valhalla".

Ja sobie bez Ubisoftu i ich gierek poradzę. Wcale nie muszę grać w nowe tytuły, bo mam sporo starszych ulubionych tytułów, zarówno na płytach i te, które można kupić za grosze na GOG-u.

Mój Netflix


Moje Spotify

Jak będę chciał sobie puścić Europe, puszczę sobie Europe.

Jak będę chciał sobie puścić Marillion albo Metallicę, to sobie puszczę Marillion albo Metallicę.

Albo Saxon, Beatlesów czy Thin Lizzy.


Czy nawet Floydów albo Queen 



Albo Tears for Fears 

Czy USA For Africa albo Band Aid...w lipcu.

Tylko póki co nie mam jeszcze gramofonu, ale będę nad tym pracował.



Mój Steam. Sporo gier wyrzuciłem, albo dałem bratu.


I też parafrazując do wypowiedzi Michała Pisarskiego, żeby później dało się na czym to odpalić, bo korporacje myślą nad tym, aby w przyszłych generacjach konsol odejść od czytników płyt i żeby to były konsole cyfrowe.


Jak będę chciał sobie puścić Residenty na PSX, to sobie puszczę.

Albo Lestera na Commodore 64.

Albo Boulder Dasha, obojętne na czym.

Albo Stunt Car Racer na małym Atari z rozszerzeniem pamięci RAM.


Ale na (nie) szczęście gdy cała elektryka i elektronika na całym świecie się spali (np. na skutek potężnego rozbłysku słonecznego), to będzie najmniejszy problem ludzkości, gdy się cofniemy do czasów sprzed wielkiej rewolucji przemysłowej. To będzie najmniejszy problem graczy i tych wszystkich korporacji. Pieniądze stracą na wartości, a my co najmniej będziemy mogli sobie poczytać książki przy świetle świecy wieczorem. O zastosowaniu książek z powieści „451° Fahrenheita” nawet nie chcę wspominać.

Mój Woblink, a raczej tyle co z niego zostało.

Popularne posty z tego bloga

Przeczytane: „451° Fahrenheita” - Ray Bradbury (1953, 2018) - Wydawnictwo Mag

Cursed Tomb (2023) [Commodore 64] - Protovision

Lester (2023) gra Commodore 64 - Knifegrinder