Stanisław Grzesiuk - "Pięć lat kacetu" (2018, 1958) - Prószyński i S-ka

 

Do tej notki podchodzę już któryś raz. Nie mam pojęcia jak ją zacząć, ponieważ o książkach Stanisława Grzesiuka napisano już wszystko, a ja zapewne w swojej notce nie będę oryginalny. Swoją wiedzę będę opierał na ogólnodostępnych informacjach, które można znaleźć w internecie, oraz na książce pana Bartosza Janiszewskiego "Grzesiuk. Król życia". Nie wiem czy opisać wszystkie książki w jednej notce (zależy ile to zajmie objętościowo) czy każdą z osobna. Jak wspominałem we wcześniejszej notce, pierwszy raz z twórczością Stanisława Grzesiuka spotkałem się w okolicach 2007/2008 roku, a była to książka "Boso, ale w ostrogach". Było to najprawdopodobniej wydanie z okolic 1972 roku, gdyż była to ta wersja z żółtą okładką i narysowanym człowiekiem grającym na bandżoli. 


Nie pamiętam dokładnie jak to było, ale chyba jakiś kolega z pracy mi ją pożyczył w zamian za inną książkę. Pozycja ta mnie tak wciągnęła, że przeczytałem ją w dwa popołudnia i z miejsca mi się spodobała. Niedługo później trzeba było oddać tę książkę, a ja chciałem sobie ją kupić na własność, tylko niestety w tamtych czasach ciężko było kupić nowy egzemplarz. Szukałem po księgarniach i ledwo raczkujących e-sklepach, ale nigdzie nie mogłem ich znaleźć. Dzięki internetowi (wtedy już miałem) dowiedziałem się, że Stanisław Grzesiuk jest także autorem książki "Pięć lat kacetu", o której słyszałem wcześniej oraz książki "Na marginesie życia". 


Ale na szczęście dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka i dzięki sukcesowi książki pana Bartosza Janiszewskiego "Grzesiuk. Król życia" z roku 2017, w roku 2018 powróciły trzy książki autorstwa barda z Czerniakowa wzbogacone o wycięte fragmenty przez autora i przez Cenzurę, które nigdy wcześniej nie ukazały się w druku. Wszystko się to zbiegło z setną rocznicą urodzin barda z Czerniakowa. A w roku 2019 opublikowano nigdy wcześniej niewydane felietony i opowiadania Stanisława Grzesiuka w książce "Klawo, jadziem". Nad projektem ze strony Wydawnictwa Prószyński i S-ka czuwał pan Michał Nalewski oraz wnuczka Stanisława Grzesiuka pani Izabela Laszuk, córka Marka Grzesiuka (1950-2007). We wznowionych wydaniach książek fragmenty, które wcześniej nie pojawiły się w tekście, zostały ujęte pogrubioną czcionką. Zastanawiam się czy opisać wszystkie trzy książki Stanisława Grzesiuka w jednym tekście, czy każdą z osobna, chociaż jeszcze zobaczymy ile to zajmie objętościowo. Chciałem kupić całą trylogię w wersji fizycznej, ale znowu bym się nasłuchał wykładów w domu, że znowu kupuję nowe książki, a w domu nie ma już miejsca, gdzie to trzymać, dlatego też postanowiłem kupić całą trylogię w wersji cyfrowej (ebooki) na Woblink. A szkoda, bo takie książki warto mieć na półce. Nie przepadam za książkami w formie elektronicznej i wolę mieć coś, co będę mógł dotknąć i wziąć z półki. Ale potem słuchać wykładów, że kupuję nowe książki. Jako pierwszą do przeczytania wybrałem "Pięć lat kacetu", ponieważ wcześniej słyszałem o tej książce, lecz nie miałem okazji jej przeczytać. Książka w wydaniu fizycznym liczy sobie 616 stron, natomiast w wersji elektronicznej liczy sobie stron 483. Całość składa się z bodajże siedmiu części. Książkę tą przeczytałem podczas drugiego majowego weekendu, a przeczytanie jej zajęło mi dwa popołudnia. Książkę tą szybko się chłonie, choć nie jest to najprzyjemniejsza lektura. Uważam, że książka ta powinna być lekturą obowiązkową w szkołach.



Pierwszą książką napisaną przez Stanisława Grzesiuka było "Pięć lat kacetu". Książkę tą można zaliczyć do literatury obozowej i gatunku tak zwanego "świadectwa epoki pieców", który wytworzył się po drugiej wojnie światowej, a rozpoczęły go najprawdopodobniej opowiadania Tadeusza Borowskiego, które były pierwszymi powojennymi świadectwami opisującymi życie w obozach koncentracyjnych, czy między innymi raporty Witolda Pileckiego. Można powiedzieć, że pomysłodawczynią powstania tej książki i "matką chrzestną" tego przedsięwzięcia była... Janina Preger. Była to znana krytyczka literacka, która pisała między innymi do inteligenckiej "Trybuny Literackiej". Była ona także konsultantką w wydawnictwie Książka i Wiedza, choć inne źródła temu zaprzeczają. Można powiedzieć, że Janina Preger była postrachem, którego bali się wszyscy początkujący twórcy, gdyż potrafiła być bardzo surowa w swoich recenzjach. Stanisław Grzesiuk niespecjalnie się bał. Można powiedzieć, że użyła podstępu, aby zatrzymać Stanisława Grzesiuka do tak zwanego "ścisłego łóżka". Na przełomie lat 1955/1956 Stanisław Grzesiuk (sam wspomina rok 1955) był wtedy w sanatorium w Otwocku i przeszedł drugą operację wycięcia kilku żeber, gdzie zalecono Grzesiukowi cztery tygodnie "ścisłego łóżka" przed operacją i sześć tygodni po operacji. Wtedy zaczął pisać "Pięć lat kacetu". Jak się okazało, jeszcze przed operacją Stanisław Grzesiuk odwiedzał żeńską część sanatorium (wśród kuracjuszek była Janina Preger) i opowiadał im różne opowieści z czasów przedwojennej Warszawy lub z pobytu w obozach. Janina Preger była oczarowana opowieściami Stanisława Grzesiuka i zaleciła mu żeby przelał swoje wspomnienia na papier. Stanisław Grzesiuk zarzekał się, że nie jest zawodowym pisarzem i że nie umie pisać. Janina Preger poleciła mu pisać to tak, jakby opowiadał to na żywo. Grzesiuk początkowo bronił się rękami i nogami, ale namówiony postanowił jednak spisać swoje wspomnienia z pobytu w obozach koncentracyjnych. Pisał je w tajemnicy przed kolegami z pokoju i przed personelem w każdej dogodnej chwili. Głównie pisał nocami za zgodą lekarzy, gdyż Stanisław Grzesiuk cierpiał na bezsenność. Napisał oficjalne pismo do doktora Mordyńskiego o zgodę przywiezienia nocnej lampki z cywila, że niby chce czytać książki po nocach. Lekarz się zgodził, aby tylko Grzesiuk pozostał w łóżku. Zawsze to było lepsze niż wykradanie się z sanatorium na przykład na wódkę. Zeszyty na zapisywanie ksiąg załatwił u salowych z... ksiąg buchalteryjnych, które Grzesiuk znał z pracy w cywilu jako kierownik w szpitalu. Salowe okłamał, że to niby do gry w państwa i miasta. Pierwszą część pracy pisał długopisem, lecz mu się wypisał. Drugą część kontynuował pisząc ołówkiem. Drugi zeszyt został napisany po skończeniu "ścisłego łóżka". Grzesiuk choć mógł spokojnie poruszać się już po sanatorium, on leżał w łóżku i pisał póki nie skończył książki. Stanisław Grzesiuk był taki, że jak się zawziął, to na całego. Nie było przebacz. W odpowiedzi do kolegów z pokoju co tam bazgrze, odpowiadał że takie tam: listy do domu, jakieś oficjalne pisma do kierownictwa szpitala, albo inne ściemy. Ale nikomu nie powiedział, że pisze książkę. W ten oto sposób zapisał dwie księgi buchalteryjne, które zaniósł Janinie Preger do przeczytania. Niedługo potem zachwycona Janina Preger oddała Grzesiukowi te rękopisy i powiedziała mu żeby pisał dalej i... żeby kupił sobie słownik. Janina Preger z rękopisów Stanisława Grzesiuka wyselekcjonowała kilka najciekawszych fragmentów i wysłała je do wydawnictwa Książka i Wiedza nalegając, aby to wydrukować. Niedługo później, najprawdopodobniej we wczesnym 1957 roku, Stanisław Grzesiuk dostał zaproszenie i przyszedł do siedziby wydawnictwa Książka i Wiedza (które znajdowało się na warszawskim Nowym Świecie) z gotowymi 6 zapisanymi brulionami (około 660 stron) i podał je sekretarce siedzącej w recepcji i powiedział, że Janina Preger kazała mu to przynieść. Sekretarka powiedziała, że rękopisów nie przyjmują, że to musi być napisane na maszynie. Grzesiuk rzekł, że nie ma maszyny do pisania i nie stać go na wynajęcie "maszynisty". Na odchodne rzekł, że mogą z tymi zeszytami zrobić co zechcą. Zachowanie niedoszłego pisarza wywołało nie lada konsternację. Pracownicą wydawnictwa była wtedy Mirosława Karpińska, która pochłonęła opowiadanie Grzesiuka pomimo brzydkiego charakteru pisma, licznych błędów ortograficznych i wulgarnego języka. Próbowała zachęcić kogo się tylko dało do zainteresowania się tą lekturą i poleciła przepisanie tego rękopisu na maszynie. Po przepisaniu tego tekstu Mira Karpińska nie naniosła wielu zmian, poprawiła parę błędów stylistycznych i naniosła parę skrótów. Jeszcze przed wydaniem książki ze Stanisławem Grzesiukiem sprawę ostatecznego wyglądu tekstu konsultowała Janina Preger. Radziła, by wyciąć bardziej "krwiste" fragmenty i nieco złagodzić język, gdyż był nieco za wulgarny jak na tamte czasy. Być może się obawiała, że tekst jest zbyt odważny i że go Cenzura może nie przepuścić. Janina Preger zalecała by wyciąć z tekstu fragment o niechęci niesienia martwego współwięźnia do obozu, że niech to robią inni. Stanisław Grzesiuk nalegał, że ten fragment jest ważny i żeby go pozostawić. Po korekcie wulgaryzmów wyliczono, że słowo "kurwa" pojawia się w tekście 10 razy, wyraz "skurwysyn" 3 razy, a większość wulgarnych słów zamieniono na "taki i owaki". Umowę na napisanie książki Stanisław Grzesiuk podpisał z wydawnictwem 7 października 1957 roku. Umowa zobowiązywała do napisania 20 aruszy (arkusz to 22 strony tekstu) napisanych maszynopisem, Grzesiuk oddał prawie 25 arkuszy. Jeszcze przed wydaniem książki Mira Karpińska namawiała Stanisława Grzesiuka żeby spisał swoje wspomnienia z lat młodości, aby ocalić tamten świat od zapomnienia, czyli zacząć pisać "Boso, ale w ostrogach". Pierwsze wydanie "Pięciu lat kacetu" pojawiło się w księgarniach na początku maja 1958 roku i z miejsca stało się bestsellerem. Książka wyprzedała się błyskawicznie, a ludzie interweniowali pisząc listy do autora z prośbą o dodruk. Trzeba przypomnieć, że w tamtych czasach maksymalny nakład na jedno wydanie wynosił 10 tysięcy książek (a na książki, które były lekturami szkolnymi, jak na przykład "Potop" Henryka Sienkiewicza, nakład wynosił 50 tysięcy sztuk). Ludzie zapisywali się do kolejek w bibliotekach, niczym teraz do lekarza specjalisty na NFZ, aby przeczytać tę książkę. Często bywało tak, że czas czekania w kolejce wynosił rok. Książka przyniosła Stanisławowi Grzesiukowi sławę, ale i... kłopoty. Wśród recenzentów książka została bardzo ciepło przyjęta i recenzje były ogólnie przychylne. Ogólna narracja wśród recenzentów była taka, że jest to najmocniejsza książka obozowa od czasów Tadeusza Borowskiego, że autor nie szczędzi brutalnego i prymitywnego języka, ale opisuje brutalną prawdę życia w nazistowskim obozie koncentracyjnym. Natomiast wśród środowiska byłych więźniów obozu w Gusen książka wywołała niemałe kontrowersje. Środowisko byłych więźniów obozu Gusen obchodziło miesięcznice oswobodzenia obozu przez Amerykanów i obchodzili je piątego dnia każdego miesiąca. A co roku 5 maja obchodzono w Warszawie rocznice, na które Stanisław Grzesiuk przybywał, lecz obcował w gronie swoich przyjaciół. Podczas spotkań rocznicowych byłych "gusenowców" byli więźniowie patrzyli na Grzesiuka spode łba. Wytoczono także Stanisławowi Grzesiukowi proces o zniesławienie. Proces wytoczył mu Edmund Romatowski (w późniejszych wydaniach skrócony do Edmunda R.), który był roznosicielem jedzenia w obozie na blokach prominenckich. Stanisław Grzesiuk opisywał, że swoje altruistyczne pobudki były zamaskowane egoistycznymi pobudkami. Sprawa trafiała kilkukrotnie (5 razy) na wokandę, ze względu na zeznania tylu żyjących świadków i w końcu zakończyło się to ugodą. Nazwisko Romatowskiego skrócono i wycięto z książki fragmenty stawiające go w złym świetle. Pretensje miał także Ludwik Hasiński, który był kapo w kopalni przy obozie Gusen, o którym Grzesiuk wspomina pod koniec książki. Hasiński choć nikogo nie zabił, pilnował aby robota była zrobiona, przez co gnał więźniów do roboty. Grzesiuk nienawidził Hasińskiego i nawet planował upozorowanie wypadku przy pracy poprzez upuszczenie na niego młota pneumatycznego czy kamieni, ale się nie udało. Po wojnie Ludwik Hasiński był radnym i prezesem jednej ze spółdzielni w Dolsku, jednym z wielkopolskich miast. Publikacja "Pięciu lat kacetu" zaszkodziła mu w karierze. Ludzie domagali się ustąpienia z funkcji prezesa spółdzielni, a tutejszy oddział Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (ZSL) wykluczył go ze swoich szeregów. Sprawa zahaczyła też o ZBOWiD i o Stanisława Nogaja, który był mieszkającym w Katowicach prezesem ZBOWiD. Stanisław Grzesiuk odpowiedział Ludwikowi Hasińskiemu, że jego celem nie było zaszkodzenie w jego karierze zawodowej i że jeśli będzie zorganizowane spotkanie autorskie w Dolsku lub w okolicach, to Stanisław Grzesiuk jest skłonny spotkać się z Ludwikiem Hasińskim i wyjaśnić sobie parę spraw w cztery oczy. Tak mniej więcej przedstawia się burzliwa historia powstania pierwszej książki Stanisława Grzesiuka. Więcej można przeczytać w publikacji pana Bartosza Janiszewskiego "Grzesiuk. Król życia". 

Sam tytuł książki "Pięć lat kacetu" odnosi się do nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Sama nazwa "kacet" odnosi się do niemieckiego słowa "Konzentrationslager", z którego popularnymi skrótami były KL (na przykład KL Auschwitz) lub KZ (stąd wzięło się słowo "kacet"). Stanisław Grzesiuk przeżył w niemieckich obozach koncentracyjnych nieco ponad 5 lat. Przebywał w nich od 4 kwietnia 1940 roku aż do oswobodzenia obozu przez Amerykanów 5 maja 1945 roku o godzinie 17:00. Trzeba przyznać, że obóz oswobodzono dzień przed 27 urodzinami autora - Stanisław Grzesiuk urodził się 6 maja 1918 roku. Od 4 kwietnia do 16 sierpnia 1940 roku Stanisław Grzesiuk przebywał w obozie w Dachau. Następnie został przewieziony do obozu Matthausen, w którym przebywał do przełomu stycznia i lutego 1941 roku, a następnie został przewieziony do obozu Gusen I, gdzie dotrwał już do końca wojny. 

Nie ma sensu streszczać całej książki, gdyż jest to kolejny przerażający dokument opisujący okropieństwa jakie zgotowali naziści osobom, które były więźniami nazistowskich obozów zagłady i chyba pierwszą książką udokunentowującą życie w obozach Mathausen i Gusen w Polsce. Motto, które zapamiętał Stanisław Grzesiuk i które pojawi się jako nagłówek w jego książce, jest hasło, które usłyszał od komendanta obozu w Dachau na samym początku zaraz po przyjeździe - „Tu są żywi, ale już umarli”. Sam autor szybko zorientował się, że Niemcom... nazistom chodzi o to, żeby nie pracować, tylko przez ciężką, bezsensowną, wyczerpującą i wydajną pracę, wykańczać ludzi. Do tego dokładał się skrajny terror, bicie za byle pretekst, które przeważnie kończyło się śmiercią, oraz głodowe racje żywnościowe. Takie połączenie było prostą drogą do pieca krematoryjnego. Dlatego Stanisław Grzesiuk postanowił walczyć z okupantem poprzez miganie się od ciężkiej pracy, jak to tylko możliwe i stwarzać pozory, że coś robi, oraz unikanie batów. Może to być kontrowersyjne co napiszę, ale starał się przejść przez to piekło z obojetnoscią i uśmiechem na twarzy. Cwaniactwo wyniesione z warszawskiego Czerniakowa pomogło Grzesiukowi migać się od najcięższej pracy, choć czasami wpadał. Było blisko aby został skatowany przez jednego Kapów, ale zrządzenie losu uratowało mu życie. W pewnym momencie Grzesiuk przeżył moment załamania i nosił się z zamiarem "pójścia na druty", lecz coś go od tego zamiaru odepchnęło. Dzięki swojemu cwaniactwu i braku strachu przed okupantem Grzesiuk zaczął kombinować poprzez załatwianie i noszenie jedzenia. Już podczas pobytu w obozie w Gusen Stanisław Grzesiuk dzięki swojemu sprytowi i znajomościom stał się jednym z prominentnych więźniów. Jak wspominał, w ostatnich latach wojny niemiecki terror zelżał i można było dostawać nieograniczoną ilość paczek z domu. W ten sposób Grzesiuk zdobył swoją bandżolę, na której grał w obozie i zarabiał potworne ilości papierosów (więzienna waluta), dzięki czemu mógł znajomym załatwiać większe ilości jedzenia czy cieplejsze ubrania na zimę. Pierwotnie była to mandolina, którą zniszczyli SS-mani, lecz Grzesiukowi udało się uratować od niej gryf i w obozowych warsztatach zrobiono mu tą słynną bandżolę. Jak też wspominał autor, więźniowie którzy przybywali na przykład z Oświęcimia do Gusen po 1943 roku (czyli w latach lżejszego terroru) szybko tu się wykańczali i chcieli wracać do Oświęcimia, choćby na klęczkach. Oprócz życia obozowego Stanisław Grzesiuk wspomina o kontaktach międzyludzkich, o potędze przyjaźni, wiele wątków poświęca swoim przyjaciołom z czasów obozu. Jak już napisałem wcześniej, moim zdaniem książka Stanisława Grzesiuka "Pięć lat kacetu" powinna być lekturą obowiązkową w szkole, tuż obok takich książek jak: raporty Witolda Pileckiego, "Medaliony" Zofii Nałkowskiej, opowiadania Tadeusza Borowskiego, czy też "Innego świata" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał "Pięciu lat kacetu" to do roboty, a nie klikać w ten "kąkuter". 

Popularne posty z tego bloga

Przeczytane: „451° Fahrenheita” - Ray Bradbury (1953, 2018) - Wydawnictwo Mag

Cursed Tomb (2023) [Commodore 64] - Protovision

Lester (2023) gra Commodore 64 - Knifegrinder