Stanisław Grzesiuk - "Na marginesie życia" (1964, 2018) - Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Trzecią i jak się okazało ostatnią książką napisaną przez Stanisława Grzesiuka była "Na marginesie życia". Nie znalazłem informacji kiedy dokładnie Stanisław Grzesiuk rozpoczął pracę nad tym tytułem, ale podejrzewam, że w okolicach premiery "Boso, ale w ostrogach" w lipcu 1959 roku. Tekst "Na marginesie życia" był już gotowy w październiku roku 1961, ale książka ukazała się w księgarniach dopiero rok po śmierci autora, bo w kwietniu 1964 roku. Niestety na początku roku 1962 stan zdrowia Stanisława Grzesiuka gwałtownie się pogorszył i wiedział, że niewiele mu zostało. Dlatego też chciał zdążyć z ukończeniem książki i tym razem przystał na wszystkie uwagi, jakie mu przedstawiało wydawnictwo i wykreślał wskazane fragmenty. Stanisław Grzesiuk miał pomysły na inne książki, lecz niestety nie zdążył ich zrealizować. Według wspomnień przyjaciela Stanisława Grzesiuka, profesora Józefa Rurawskiego, który także jest jednym z bohaterów książki i który wyleczył się z gruźlicy, to książka ta była skończona w około połowie. Profesor Rurawski podobno miał mówić Stanisławowi Grzesiukowi, że książka ta nie jest skończona i żeby jej jeszcze nie oddawał do wydawnictwa i żeby jeszcze coś dopisał. Stanisław Grzesiuk, wtedy bardzo podupadł na zdrowiu, miał odpowiedzieć, że już nie da rady i że "wysiada". O "Na marginesie życia" słyszałem wcześniej i trochę się bałem przystępować do tej lektury, obawiając się, czy psychicznie dam radę ją skończyć. Jak pewnie wszyscy wiedzą, książka ta opowiada o ostatnim etapie życia pisarza i zmaganiach ze straszną chorobą jaką jest gruźlica płuc. Spodziewałem się, że będzie ona napisana takim smutnym, grobowym tonem w przeciwieństwie do poprzednich książek, ale nic z tego. Nawet tutaj autor wiedząc, że niewiele mu zostało życia, nie traci dobrego humoru, choć można wyczuć nieco poważniejszy ton narracji. Gdzieś przeczytałem opinię, że medycyna poszła mocno do przodu, że teraz gruźlica jest wyleczalna i że gdyby Stanisław Grzesiuk zachorował z 10 lat później, to najprawdopodobniej dałoby się go uratować i przedłużyć mu życie.
Tytuł książki "Na marginesie życia", a zarazem taki tytuł nosi ostatni rozdział książki, odnosi się do ludzi chorych na gruźlicę, ale myślę, że także do ludzi chorych na inne ciężkie, czasem nieuleczalne choroby. Tacy ludzie dosłownie i w przenośni są na marginesie życia. Wiedzą, że niewiele życia im pozostało, ale starają się nim cieszyć najlepiej jak tylko można, korzystać z każdej wolnej chwili. Taki też był Stanisław Grzesiuk, wolał żyć krótko, a intensywnie. Często też powtarzał, że nic mu nie odda tych pięciu lat, które zabrali mu Niemcy. Ludzie chorzy na gruźlicę są traktowani jak trędowaci, jak obywatele drugiej kategorii. Przez ich kaszel inni ludzie boją się roznoszonych prątków gruźlicy. W pracy tacy ludzie nie należą do najbardziej lubianych. Inni pracownicy starają się trzymać jak najdalej od takich ludzi, aby się nie zarazić. W tamtych czasach długa absencja w miejscu pracy groziła zwolnieniem z pracy (3 miesiące w tamtych czasach), a do sanatorium czy na zabieg wypełnienia odmy w płucu trzeba było jeździć, a z czegoś żyć trzeba było. W tamtych czasach (o zgrozo) ZUS też niechętnie dawał ludziom rentę, ale o wiele łatwiej było niż teraz. A też niechętnie takich ludzi, nawet wyleczonych z tej choroby, przyjmowano do pracy. Przecież taka osoba kraść nie pójdzie ani się nie powiesi. Do końca życia choroba nie zmieniła barda z Czerniakowa i nawet na łożu śmierci nie stracił poczucia humoru ani dystansu do siebie. Podobno prosił, aby mu zagrano i zaśpiewano piosenkę "Komu dzwonią (temu dzwonią)".
Wznowione wydanie książki ukazało się w 2018 roku dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka i zostało wzbogacone o tekst, który pierwotnie został odrzocony. Podobnie jak w poprzednich książkach brakujący tekst został ujęty pogrubioną czcionką, ale na szczęście tutaj nie jest tego dużo. Oczywiście książkę kupiłem w formie elektronicznej w serwisie Woblink żeby nie słuchać wykładów rodziny, że kupuję książki i że po co je kupuję. A po co się kupuje książki? Nie po to żeby je podziwiać na półce, czy robiły jako podpórki pod drzwi. Część przeczytanych książek i które mam też w wersji elektronicznej, zostałem "poproszony" o oddanie do antykwariatu, a te unikatowe i niedostępne w wersji elektronicznej sobie zostawiłem. Co za barbarzyństwo. Wersja fizyczna "Na marginesie życia" składa się z 384 stron, natomiast wersja elektroniczna z 322 stron. Jak dobrze pamiętam, książka składa się z chyba z siedmiu lub ośmiu rozdziałów, nie licząc wstępu i notki edytorskiej na końcu książki.
Jak już wcześniej pisałem, książka ta opisuje walkę z chorobą, jaką była gruźlica. Książka jest napisana w takiej samej formie co poprzednie książki Stanisława Grzesiuka, czyli w formie autobiograficznej powieści z perspektywy pierwszej osoby. Jak wspomina autor, najprawdopodobniej zaczęło się już w 1944 roku podczas pobytu w obozie w Gusen. W roku 1947 bohater książki miał prześwietlenie płuc i lekarz zalecił mu wtedy leczenie, gdyż w tym stadium choroba była uleczalna. Ale Stanisław Grzesiuk zlekceważył te zalecenia lekarza i rozpoczął leczenie w roku 1951, kiedy zaraził swojego ośmiomiesięcznego syna Marka (1950-2007), a ojca wnuczki Stanisława Grzesiuka, pani Izabeli Laszuk. Przez ten czas bywał dziesięciokrotnie w sanatoriach gruźliczych i przeszedł dwie operacje. Na samym początku wysłano go do sanatorium w Prabutach, później do Zakopanego, a potem już leczył się przez cały czas w Otwocku. O ile nie jest to w 100% książka o leczeniu gruźlicy, a raczej dokumentem o zwykłych ludziach, którzy leczyli się na tę chorobę. Stanisław Grzesiuk poświęca w swojej książce sporo miejsca innym ludziom, kontaktom międzyludzkim, pomiędzy pacjentami, pomiędzy pacjentami a lekarzami i personelem. Komu trzeba było pomóc, temu się pomogło. Komu trzeba było dać w "pysk", temu dało się po "pysku". Stanisław Grzesiuk był osobą towarzyską i nie unikał kontaktu z innymi ludźmi. Po prostu pomimo choroby nie tracił nadziei, dobrego humoru i próbował to także przenieść na innych pacjentów, chociażby grając na swojej bandżoli i śpiewając. Boso, ale w ostrogach, tym razem przeciwko chorobie. Jak wspomina autor, pobyt w sanatorium z biegiem czasu zaczął się zmieniać w "zielone kolonie", niby dorośli ludzie, a zaczęli zachowywać się niczym dzieci. Nie brakowało głupich kawałów, jak na przykład smarowanie klamek musztardą czy pastą do zębów. Chyba najsłynniejszym kawałem zrobionym przez Stanisława Grzesiuka było ostatniej nocy przed wyjazdem ubranie posągu syreny w stanik jednej z kuracjuszek. Potem jak się okazało, był to jej jedyny stanik i właścicielka bardzo płakała. Kiedy Grzesiuk wrócił do sanatorium i się o tym dowiedział, odwiedził właścicielkę i chyba odkupił ten biustonosz. Potem się potwierdziło to, co wszyscy podejrzewali, że to jednak Grzesiuk zrobił ten kawał. Takie właśnie miał personel utrapienie z dużymi dziećmi, to znaczy z chorymi na gruźlicę. Ale też to wszystko zostało zrobione żeby zabić czas i nudę i żeby dać trochę zabawy innym kuracjuszom. Ale to jest dużo lepsze niż picie alkoholu na terenie sanatorium, czy wykradanie się na "lewiznę" do miasta. Za taki wybryk groziło karne wypisanie z turnusu i kłopoty przy następnych zapisach. Ale Stanisław Grzesiuk niejednokrotnie spożywał alhohol podczas pobytu w sanatorium. Po części książka ta jest także zapisem walki z chorobą alkoholową. Nie wiem czemu, ale większość wyciętych i przywróconych tekstów dotyczy walki z chorobą alkoholową. Nie wiem czy to przeszkadzało Cenzurze, czy komuś w wydawnictwie Książka i Wiedza. Ale jak się Stanisław Grzesiuk zawziął, to nawet potrafił nie pić przez 3 lata. On taki był. Że jak na czymś mu zależało, to potrafił się zawziąć i nie było przebacz. Mógł przestać pić alkohol z dnia na dzień.
Podsumowując. Muszę przyznać, że nie sądziłem iż książka ta wywrze na mnie tak ogromne wrażenie. Myślę, że na chwilę obecną jest to moja ulubiona część trylogii Stanisława Grzesiuka, choć oczywiście "Pięć lat kacetu" i "Boso, ale w ostrogach" to świetne książki. Książka ta mnie tak wciągnęła, że przeczytałem ją w ciągu jednego dnia. Nie sądziłem, że można jednocześnie napisać książkę w nieco poważniejszym i smutnym tonie, a zarazem pełnym humoru. Jeśli jeszcze ktoś nie czytał tej książki, musi ją nadrobić.