Life is Strange True Colors (2021) - Deck Nine Games
9 września 2021 roku miała miejsce premiera oficjalnej trzeciej odsłony gry z serii Life is Strange, czyli "True Colors". Do prac nad grą powróciło studio Deck Nine Games, które właśnie stało za prequelem "Life is Strange" czyli "Life is Strange Before the Storm" z 2017 roku. A przypomnijmy, że część drugą zrobili i wydali w 2018 roku twórcy oryginału, czyli Dontnod Entertainment. Myślę, że tej serii wyszło na dobre. A wydawcą tej gry jest tradycyjnie japońskie Square Enix, czyli wydawcy takich serii jak: "Final Fantasy" , "Tomb Raider", czy "Hitman". Gra w przeciwieństwie do poprzednich części ukazała się w 5 odcinkach w całości. Więc nie trzeba czekać rok czasu pomiędzy premierami wszystkich epizodów, pewnie stąd też 3 letnia przerwa pomiędzy premierami części 2 i 3. Ponadto 30 września 2021 roku wyszedł bonusowy epizod w DLC zatytułowany "Wavelengths", którego bohaterką jest postać znana z "Life is Strange Before the Storm", a akcja tego epizodu rozgrywa się na rok przed przybyciem głównej bohaterki "podstawki".
Akcja gry rozgrywa się wiosną 2019 roku, od końca kwietnia do końca maja. Główną bohaterką gry jest 21 letnia amerykańska dziewczyna chińskiego pochodzenia - Alex Chen, która przez 8 lat była objęta programem rodzin zastępczych i tułała się po różnych rodzinach zastępczych, sierocińcach, aż w końcu zamieszkała razem ze starszym bratem - Gabem - w małym górniczym miasteczku Haven Springs w stanie Colorado. Niestety sielanka nie trwa długo, bo... To chyba nie będzie wielki spoiler. Niedługo po przybyciu Alex, ginie jej brat podczas wyprawy ratowniczej w góry (bo komuś chciało się zignorować ostrzeżenia i alerty RCB i wyjść w góry), podczas wysadzania skał w pobliskich kopalniach. Ale śmierć Gabe'a ma drugie dno. Alex z grupą nowych przyjaciół wszczyna śledztwo i postanawia dowiedzieć się kto za tym stoi. Jak widać i tutaj na pozór małe miasteczko skrywa sporo mrocznych tajemnic. Miasteczkiem trzęsie potężna korporacja Typhon, która jest właścicielem pobliskich kopalni i głównym pracodawcą w regionie.
Ponadto Alex jest obdarzona mocą, którą odkrywa wcześniej, przed zawiązaniem akcji gry i dzięki której jest w stanie odgadnąć nastrój innej osoby. Wokół każdej osoby wydobywa się coś w rodzaju aury, poświaty w różnych kolorach. Zdążyłem odkryć, że czerwona poświata to gniew, fioletowa to strach, niebieska to chyba smutek i tak dalej, a z biegiem czasu odkryjemy że żółta aura to coś w rodzaju radości. Nie wiem jak nazwać tę moc, czy to coś w rodzaju empatii lub czegoś w tym rodzaju. Jeżeli danym NPC targają zbyt silne uczucia, wpływa to negatywnie na naszą protagonistkę, tak jakby przejmowała na siebie te uczucia. Czasem też bywa, że Alex widzi świat oczyma danej postaci. Ponadto Alex także może na pozostawionych przedmiotach lub śladach z przeszłości (na przykład odbita podeszwa buta na ścianie) odgadnąć jakimi emocjami kierowała się dana osoba, która to zrobiła. To może tyle jeśli chodzi o fabułę.
Sam gameplay niewiele się różni od rozgrywki w częściach poprzednich. Rozgrywkę obserwujemy z widoku TPP, choć możemy swobodnie obracać kamerą 360° wokół naszej protagonistki. Eksplorujemy w pełni trójwymiarowe i niestety częściowo ograniczone lokacje, jak to miało miejsce w częściach poprzednich. Ponadto możemy wchodzić w interakcje z różnymi przedmiotami (jak np z plakatami na ścianach), czy też z różnymi NPC. Ale wydaje mi się, że ta interakcja jest mocno ograniczona względem części poprzednich. Nie możemy na przykład porozmawiać ze wszystkimi NPC, a raczej z tymi ważniejszymi dla fabuły i którzy mają swoje imiona.
Ponadto możemy "czytać" w myślach NPC, którzy wytwarzają aurę, lecz nie ze wszystkimi możemy porozmawiać. W grze nie brakuje prostych zagadek logicznych, jak na przykład pomoc osobie, która cierpi na początkowe stadium demencji bądź Alzheimera (chociaż Alzheimer jest jednym z rodzajów demencji). Niestety sam gameplay troszkę odbiegł od klasycznych przygodówek i trochę bardziej przypomina grę action RPG niż przygodówkę. W grze będziemy musieli oczywiście dokonywać wyborów w kwestiach dialogowych z NPC, ale podejrzewam, że ta gra jest dosyć liniowa, choć raz mi serce zamarło jak miałem sytuację podobną z pierwszego "Life is Strange" gdy próbowaliśmy nie dopuścić do popełnienia samobójstwa przez skok z dachu kampusu. Ale podejrzewam, że w "True Colors" zostało to uproszczone i ta osoba by nie popełniła samobójstwa, choć mogę się mylić. W grze ponadto musimy co jakiś czas dokonać bardzo ważnego wyboru, jak to miało miejsce w poprzednich odsłonach gry. Oczywiście wybór ten będzie miał konsekwencje w przyszłości, jak i nasze niektóre mniejsze pojedyncze akcje. W grze, podobnie jak w poprzednich odsłonach, będziemy mogli znajdować sekrety, to dla tych, którzy lubią eksplorować i "lizać ściany". W pierwszej części Max Caulfield robiła zdjęcia, w "Life is Strange Before the Storm" Chloe dokonywała aktu wandalizmu przy pomocy czarnego markera.
Natomiast w "Life is Strange True Colors" będziemy mogli znajdować przedmioty emanujące aurą i na ich podstawie "słyszeć" dialogi z przeszłości. A niektóre z nich odblokowywują nowe opcje dialogowe. Oczywiście gra ta jest interaktywnym filmem z ogromną liczbą cut-scenek przerwyanych naszym gameplay'em. W zasadzie to jest odgrzewany kotlet, ale smaczny. Jedynie czasem miałem problemy z lewym przyciskiem myszy, odpowiadającym za interakcję z przedmiotami i NPC. Czasami działał, czasami nie, jak miał humory. A myszka jest sprawna i niedawno miała wymienianą baterię. Naprawdę było to irytujące, ale na szczęście jest przycisk Enter na klawiaturze. Ale niestety do gry przemycono coś w rodzaju quick time eventów. Podczas minigierek mogą nas zagadywać NPC i możemy im opcjonalnie odpowiedzieć przyciskając spację i wybierając odpowiednią opcję dialogową. Ale niestety wytrąca to nas z równowagi, a i sterowanie tutaj musiało być schrzanione w wersji na PC. Na PS4 o wiele lepiej to działa.
Ponadto do menu postaci tradycyjnie wchodzimy przy pomocy przycisku Tab. Mamy tam dobrze znany z części poprzednich pamiętnik, w którym Alex zapisuje swoje przemyślenia na temat emocji różnych NPC. Ponadto mamy smartfona, w którym możemy odczytywać SMS-y od różnych NPC, ale także... przeglądać coś w rodzaju Twittera, gdzie możemy czytać posty, a czasem na niektóre odpowiadać. Ach te media społecznościowe, wszędzie się wepchną. Ponadto mamy osobną zakładkę przeznaczoną na znalezione sekrety, jak to miało miejsce w poprzednich odsłonach gry. Ponadto w prawym górnym rogu ekranu mamy aktualne i zakończone zadania do wykonania, czyli tak zwane questy. Zarówno te główne i opcjonalne. W Life is Strange Before the Storm mogliśmy sprawdzać zadania do wykonania przyciskając prawy przycisk myszy. Wtedy Chloe pokazywała lewą rękę, na której pisała czarnym markerem, niczym ściąga w szkole za dawnych lat. Ponadto na końcu każdego epizodu gra podsumowuje nasze wybory w postaci procentowego zestawienia i porównania z innymi graczami. Starzy wyjadacze powinni się czuć tutaj jak w domu.
Bardzo fajnym patentem jest możliwość powtarzania danego etapu gry bez konieczności rozpoczynania jej od nowa. Zdobywcy trofeów, którzy będą chorzy bez wymaksowania gry na 100% i bez zdobycia platynowego pucharka, na pewno będą zadowoleni. Patent ten już widziałem chyba w czwartym sezonie "The Walking Dead (Final Season)" czy też w "The Last of Us part 2". Gra też podpowiada ile sekretów znaleźliśmy w danej lokacji, na przykład 2/3. Wcześniej w poprzednich częściach "Life is Strange" mogliśmy powtarzać grę od danego rozdziału, ale niestety trzeba było nadpisywać stan gry i często zapisywało się stan na osobnym slocie. "Life is Strange True Colors" daje nam większą możliwość manewru, gdyż tutaj jest "aż" 5 save slotów, przy 3 w pierwszych częściach.
Oprawa audiowizualna w tej grze jest świetna. Wydaje mi się, że o wiele lepsza niż w pierwszym "Life is Strange", czy też "Life is Strange Before the Storm". Jak zobaczyłem twarze niektórych NPC, to zmiękłem. Ponadto w grze nie brakuje pięknych górskich krajobrazów charakterystycznych dla stanu Colorado. Gra aż prosi się o tryb fotograficzny. Swój urok mają sceny rozgrywające się późnym popołudniem podczas "złotej godziny" i zachodu Słońca. Od razu przypomina się klimat pierwszego epizodu z pierwszej części "Life is Strange". Podczas niektórych cut-scenek robiłem zrzuty ekranu. Oprawa muzyczna jest bardzo dobrze dobrana. Mamy tutaj trochę alternatywnego rocka, ale myślę, że soundtracku z części pierwszej chyba nic nie pobije. Oczywiście też nie brakuje drobnych easter eggów i nawiązań do poprzednich części, choćby ulubiony zespół muzyczny Chloe Prince z "Life is Strange Before the Storm". Muzykę do gry skomponowała artystka i youtuberka mxmtoon, która też podłożyła głos pod Alex Chen podczas wykonywania coveru piosenki "Creep" zespołu Radiohead. W grze nie zabrakło też utworów Angusa i Julii Stone, których mogliśmy usłyszeć już w pierwszej części gry. Na przykład piosenkę "Santa Monica Dream", którą mogliśmy usłyszeć w pierwszym epizodzie gry, w pokoju Chloe Prince, kiedy Max Caulfield włącza tę płytę. Jak zwykle poziom muzyczny stoi na wysokim poziomie, jak to było w przypadku poprzednich części "Life is Strange".
W grze tej nie brakuje nawiązań do popkultury oraz utworów muzycznych czy albumów, które istnieją w realnym świecie. Mamy tutaj na przykład płytę "Mechanical Bull" zespołu Kings of Leon z 2013 roku (bardzo lubię ich kawałek "Sex on the Fire" z 2008 roku, który swego czasu często był katowany przez Antyradio) i można usłyszeć piosenkę "Don't Matter" z tej płyty. Ponadto możemy usłyszeć w wykonaniu Alex piosenkę "Creep" zespołu Radiohead, którą nasza bohaterka wykonała grając na gitarze. Od razu miałem flashbacki z zeszłego roku i przypomniało mi się "The Last of Us part 2" i śpiewanie "Take on Me" zespołu A-ha przez Ellie. Jak usłyszałem "Creep" to miałem ciary na plecach. Ponadto w grze nie brakuje minigierek. Możemy na przykład zagrać sobie w stołowe piłkarzyki, czy też na automatach w klasyczne gierki z lat 80. Jedną jest klasyczny "Arkanoid" z 1986 roku, a na automacie widnieje logo Taito. Szkoda, że nie dali innych hiciorów z tej firmy, jak na przykład "Space Invaders" , "Bubble Bobble" , "Buggy Boy" , czy "Continental Circus". Dobra już nie przesadzajmy, swoją drogą ciekawe ile kosztowała licencja na wykorzystanie Arkanoida. Drugą grą jest fikcyjny tytuł "Mine Haunt". Gra ta czerpie garściami z takich tytułów jak: "Bagman" z 1982 roku (na Commodore 64 był też znany jako "Gilligans Gold" czyli "Złoto Gilligana" ), "Spelunker" z 1983 roku, z "Pac-Mana" z 1980 roku, czy troszkę z "Donkey Konga" z 1981 roku. W grze wcielamy się w postać górnika, który łazi po kopalni i zbiera kropki (złoto). Żeby przejść planszę musi zebrać wszystkie kropki, ponadto gonią go duchy, brzmi znajomo? W każdej planszy mamy tylko jeden power up, baterię do kasku, która załącza latarkę na kasku, dzięki czemu jesteśmy chwilowo nietykalni dla duchów i możemy je na chwilę przeganiać. Design tuneli w kopalni i windy trochę przypominają "Bagmana" aka "Gilligans Gold" i oczywiście wszystko jest na czas. Tylko patrzeć jak ktoś zrobi konwersję tej gry do realnego świata, jak to było w przypadku "Fix-it Felix Jr" z filmu "Ralph Demolka".
Niestety gra jest bardzo krótka i wydaje mi się, że średni czas przejścia każdego z epizodów wynosi około połowę czasu trwania pierwszego epizodu pierwszego "Life is Strange". Chociaż w trzecim epizodzie trochę mi zeszło podczas grania w grę RPG w realnym życiu. Myślę, że wprawiony gracz przejdzie ją bez "lizania ścian" w około 6-8 godzin. Ja próbowałem eksplorować wszystko co się da i przejście gry zajęło mi około 15 godzin.
Pomimo, że "Life is Strange True Colors" to odgrzewany kotlet i praktycznie nie ma tutaj nic odkrywczego, a sama gra idzie praktycznie tym samym schematem scenariusza co pierwsze "Life is Strange" czy "Before the Storm", to jest to bardzo smaczny kotlet. Spodziewałem się, że ta gra może przebić słabe "Life is Strange 2" (nie grałem, ale mam kupioną i widziałem serię chyba u Kaftanna), ale nie spodziewałem się, że może ona dorównać części pierwszej. "Life is Strange True Colors" niewiele zabrakło by zdetronizować część pierwszą. Jak też żartowałem podczas nagrywania gameplay'ów z tej gry - cover piosenki Radiohead "Creep" oraz minigierki z automatów podnoszą dodają +10 do oceny, to jednak jestem skłonny dać grze mocną 9/10. Jednak Deck Nine umie robić "Life is Strange". Gdyby nie te krótkie epizody i problemy z lewym przyciskiem myszy, to pewnie bym dał najwyższą możliwą ocenę. Bo gra na to zasługuje. Z samą grą nie miałem problemów, ani razu mi się nie zacięła, ani nie scrashowała jak pierwsze "Life is Strange"... Może by tak też dać "True Colors" 10/10?
Tuż obok "Resident Evil Village" ("Diablo 2: Resurrected" nie liczę) i "Forzy Horizon 5", jest to poważny kandydat do gry roku. Jeszcze tylko ograć "Undying", które wyszło przed Halloween i będzie można rozdać nagrody.
Wszystkie screeny pochodzą z moich gameplay'ów na Sony PlayStation 4.